Wstęp
Cześć! Witam Cię w „Fit Maker Show”! W podcaście będzie obowiązywało kilka bardzo prostych reguł:
Zasada numer 1 – Podcast zawsze będzie w formie „raw”, to znaczy, że nie będziemy ani filtrować, ani edytować, ani zmieniać, ani wycinać wypowiedzi moich gości.
Zasada numer 2 – goście, którzy będą zapraszani do tego programu zawsze będą mieli do powiedzenia coś ciekawego, coś kontrowersyjnego, coś mądrego, nie zawsze na tematy dietetyczne. Mam nadzieję, że będzie tu sporo gości ze strefy lifestyle’u, życia, nauki, książki, bądź zupełnie innych dziedzin, na temat których do tej pory wiemy bardzo mało i mam nadzieję, że w trakcie tych wszystkich rozmów dowiemy się dużo, dużo więcej.
Zasada numer 3 – nikt z zewnątrz nie będzie dyktował nam warunków nagrywania, to znaczy że żaden sponsor, który będzie brał udział w tym, aby ten podcast powstawał, nie będzie narzucał tego jacy goście powinni się tu pojawić, nie będzie narzucał tego w jakiej formie podcast będzie prowadzony, ani na jakie tematy będziemy rozmawiać.
Mam nadzieję, że te trzy proste reguły sprawią Wam tak dużo frajdy, jak dużo frajdy czerpię ja w trakcie nagrywania rozmów z moimi gośćmi.
Ten odcinek podcastu powstaje przy pomocy dwóch firm – firma numer jeden to sklep testosterone.pl, jeden z najlepszych sklepów internetowych jeżeli chodzi o suplementację. W jego asortymencie znajdziecie takie rzeczy jak: adaptogeny (i to adaptogeny, które są zdecydowanie najlepszej klasy, ponieważ znajdziemy tam największe stężenie substancji aktywnych jak w przypadku na przykład ashwagandhy, różeńca górskiego, bacopy, czy gotu koli). To co najważniejsze, sklep testosterone.pl może pochwalić się największą ilością certyfikatów w kontekście składów swoich własnych, autorskich produktów. Tak więc, jeśli szukacie suplementów naprawdę z najwyższego poziomu, to spokojnie możecie się tam zgłosić. Dodatkowo na hasło „Marek” dostaniecie 8% rabatu na całe zakupy dostępne w waszym koszyku. Firma numer dwa, a raczej mógłbym śmiało powiedzieć „projekt”, ponieważ drugim sponsorem podcastu jest Projekt Alfa, którego założycielami jest Rafał Mazur, znany wszystkim doskonale jako zenjaskiniowca.pl oraz jego wspaniała małżonka Marta Mazur, która jako jeden z niewielu lekarzy w Polsce zajmuje się problemami androgennymi mężczyzn, szczególnie jeśli chodzi o kontekst niedoboru testosteronu oraz prowadzenie terapii TRT, czyli Testosterone Replacement Therapy, na której znajdują się między innymi takie gwiazdy jak chociażby Mel Gibson, czy znany wszystkim podcaster Joe Rogan. Zatem, jeżeli podejrzewasz u siebie problemy z testosteronem lub niedobór testosteronu, warto zgłosić się do Pani doktor Marty, wypełnić odpowiedni kwestionariusz na stronie projektalfa.pl i zgłosić się do specjalisty, który prawdopodobnie rozwiąże wiele Twoich problemów związanych z niskim libido, złym samopoczuciem, zmęczeniem, brakiem mocy, bądź brakiem motywacji. Zatem, jeżeli chcecie kosmiczne połączenie to polecam połączenie zenjaskiniowca.pl oraz Marty Mazur pod nazwą projektalfa.pl.
Marek Fischer: 3…2…1… Dzień dobry Rafał!
Rafał Mazur: Witam, dzień dobry.
Marek Fischer: Rafał, jesteś pierwszym powracającym gościem do Fit Maker Show, więc mogę jasno stwierdzić, że już glob zatoczył wielkie koło i wróciliśmy do punktu, kiedy wracamy do Zen Jaskiniowca, więc bardzo mi miło.
Rafał Mazur: Również dzięki za ponowne zaproszenie, tym razem samemu.
Dekonstrukcja
M: Natomiast tak całkiem, całkiem poważnie, to oczywiście lud się domagał powrotu Zen Jaskiniowca i rozmowy na temat, na który Zen Jaskiniowca rozmawiać lubi najbardziej, czyli o samym sobie, więc dzisiaj będziemy o tym rozmawiać. Natomiast cytując tak zwany klasyk kina, od razu do całej gawiedzi, która będzie odsłuchiwać ten podcast prawdopodobnie jutro, bo nagrywamy go o 4 wieczorem, na pełnym – no na spontanie to może nie – ale już po pierwszych problemach technicznych, które zostały mam nadzieję rozwiązane, więc moje pytanie brzmi – Are you entertained?, cytując legendarny cytat z „Gladiatora”. Więc Panie Zen, dzień dobry jeszcze raz i przechodzimy do tego, o czym chciałbym z Tobą porozmawiać i mam nadzieję, że nie obrazisz się tym, że na samym wstępie porównam Cię do jednego z moich ulubieńców, natomiast kogoś kogo Ty osobiście, może nie tyle co nie lubisz, co niekoniecznie za nim przepadasz, czyli do Ferisa. I oczywiście nie chodzi mi o to, że to jest jakby 1:1, natomiast to, o co mi chodzi, to jest podejście do pewnego elementu dekonstrukcji ludzi z tego top of the top, czy to najbogatszych, czy to najlepszych, najbardziej wybitnych, najzdolniejszych jeżeli chodzi o jakiekolwiek działania, czy to właśnie sportowców czy miliarderów, jakby wiesz, to co mnie zawsze bardzo interesowało. To jest to, co Cię pchnęło do tego, żeby tą dekonstrukcją, akurat tego typu ludźmi się zająć?
R: Znaczy wiesz, powiedziałbym tak nieco psychoanalitycznie, że na pewno świadomość tego, że byłem głupi i byłem słaby, i wciąż się uważam za głupiego i słabego, nie w sensie, że zaniżam swoją wartość, tylko wiem, że zawsze można wiedzieć więcej, albo wiedzieć lepiej i być silniejszym, więc gdybym tak miał sobie sięgnąć, powiedzmy historycznie, to myślę, że to były dwa elementy: jedno to moment, w którym zacząłem się interesować NLP i w NLP jest coś takiego co nazywa się „modelowaniem” i modelowanie właśnie polega między innymi na czymś takim, o czym my mówimy, czyli właśnie znajdowaniu struktury sukcesu, więc to było modelowanie. Drugi element, który mi przychodzi do głowy, to jest – lata temu pojawiła się taka książka Neil Strauss, ta książka ma tytuł „Gra”. I to była książka o tym, jak on będąc dziennikarzem postanowił wejść do środowiska, które nazywa się „pickup artist”, gości którzy zajmują się podrywaniem dziewczyn i nauczyć się, czerpiąc z różnych szkół. Więc ja pamiętam, że ja to przeczytałem i jakby zafascynowało mnie to, że są metody na to, na co myślałem, że metod nie ma i pamiętam potem, że rozmawiałem z moim przyjacielem, którego pozdrawiam, i on też był zafascynowany tym – ja mu podsunąłem tę książkę i był tym zafascynowany. Pamiętam, że on był zafascynowany, a ja już zacząłem się zastanawiać „kurde, jeżeli są tacy goście, którzy mają jakieś całe szkoły i systemy podrywania dziewczyn, to może są takie same metody np. na zarabianie pieniędzy?” Bo ja wtedy byłem w biznesie i zarazem z dwoma innymi wspólnikami to kompletnie nie szło. Więc ja zacząłem poszukiwać tego typu sukcesu, związanego głównie z kwestiami wtedy marketingowymi. Pamiętam, że między innymi napotkałem na swojej drodze Danna Kennedy’ego, który po części połączył w znaczny sposób to, o czym my teraz rozmawiamy i to, czym ja się zajmuję – czyli on połączył bardzo wysokie umiejętności marketingowe, bo to jest wybitny marketingowiec i wybitny copywriter, taki już po prostu światowa, najwyższa klasa, z jednocześnie pewnego rodzaju podejściem do biznesu, pewną filozofią prowadzenia biznesu na swoich warunkach, co było dla mnie też objawieniem, że można biznes prowadzić na swoich warunkach i można ludziom narzucać sposób, w jaki ty współpracujesz i nie być w 100% dyspozycyjnym, ani służalczym i on też miał elementy, takie nazwijmy to – nie chcę powiedzieć rozwój osobisty, ale elementy takiego realizmu, i on był takim gościem, który zaczął pokazywać mi strukturę tego, co tam się dzieje – a potem to już jest raczej pytanie do Ciebie, bo nie wiem, czy Ty to potwierdzisz czy nie, bo jak kiedyś w rozmowie tak powiedziałeś to chyba jest prawdą, że ja jestem na jakimś tam, nie wiem, spektrum autyzmu czy czegoś takiego, no więc wyznaczyłem sobie tego typu zadanie, które mnie zafascynowało i to zafascynowało mnie do takiego stopnia, że właściwie dziś się tym zajmuję i nie za bardzo jestem w stanie przestać, bo po prostu najzwyczajniej na świecie nie jestem w stanie odpuścić tego tematu i tak bym to określił – zacząłem się tym zajmować, bo tego potrzebowałem i postanowiłem coś zrobić, nie miałem pojęcia gdzie wyląduję, nie miałem pojęcia, że będę się zajmował tym, czym się zajmuję, ale po prostu chciałem. Dla siebie. Rozpoznać struktury i przełożyć to, co się da na siebie, a potem się zaczęli zgłaszać ludzie, znajomi i tak to się zaczęło.
M: No, tu jakby w tym kontekście spektrum autyzmu to oczywiście mówimy o tym, że Rafał robił badania genetyczne i po części na moją prośbę, po części ze swojej ciekawości – ta ciekawość to już jest dosłownie legendarna w kręgach wszystkich dookoła, jeżeli Mazur do czegoś siada, to dosłownie jak jeden z najlepszych analityków wojskowych rozpracowuje temat do podszewki, łącznie z tym, że tą podszewkę później ściąga i sprawdza jak jest stworzona, żeby ją potem znowu z powrotem zszyć.
R: To po tym uznajesz, że podszewki w ogóle nie są potrzebne i tak naprawdę to powinno być bez podszewek od samego początku.
M: Więc zrobiliśmy te badania i wyszły pewne zaburzenia, czy pewne wskaźniki metylacyjne, które świadczą o tym, że jakieś spektrum autyzmu może się pojawiać i oczywiście to, co z naszej rozmowy zostało wyciągnięte i zapamiętane to fakt, że wszystkie wybitne jednostki na pewno mają jakieś spektrum autyzmu, więc…
R: Ale to teraz nie dodałeś, że Tobie, znaczy nie wiem czy wyszło Ci dokładnie to, ale wyszedł Ci też ten „gen geniusza” tak zwany.
M: Tak, „gen geniusza”, który to właśnie bardzo często pojawia się u ludzi A) ze spektrum autyzmu no i B) u ludzi, którzy mają tę tendencję do bycia nadzwyczajnym w jakiejś tam dziedzinie– oczywiście, ta dziedzina nie jest stricte określona, natomiast bardzo często faktycznie te zaburzenia genetyczne, czy to akurat dane białko jest zakodowane w ten sposób, jak czy to u Ciebie czy u mnie, także możemy śmiało powiedzieć, jakby nieobcesowo, że jesteśmy jednostkami wybitnymi i teraz będziemy czekali na ten cały tłum, który będzie ścigał nas z drewnianymi kołkami i święconą wodą.
R: Poczekaj, zaraz, zaraz, zaraz, będą trochę mniej zazdrośni, bo Ty powiedz między innymi to, co mi wtedy powiedziałeś – jaką ewentualnie się cenę płaci za to, bo niestety jakoś tak jest u matki natury, czy u Pana Boga, niezależnie od tego jak spojrzymy, że jak jedno dostajesz to drugie Ci odbiera i teraz – z czym to się wiąże? Bo ja pamiętam, że jak mi powiedziałeś statystykę to troszkę mój entuzjazm opadł.
M: Tak, no tutaj idealnym odzwierciedleniem tego jest ten taki stary dowcip, gdzie wiesz, facet stoi w niebie, w kolejce, następnie budzi się na ziemi, już po tym jak stał w tej swojej kolejce i rozmawia z kobietami i tam mówi „no, jak byłem w niebie to stałem w kolejce – albo po dużego penisa albo po dobrą pamięć”, „i co wybrałeś?”, „właśnie nie pamiętam”. To jest dokładnie ten moment, w którym faktycznie posiadanie tego genu jest skorelowane z byciem wybitnym, natomiast bardzo istotnie zwiększa ryzyko wszystkich chorób neurodegeneracyjnych, czy to Alzhaimera, czy Parkinsona i to razy x%, to dosłownie nie razy 2-3%, tylko -dziesiąt %, -dziesiąt razy, więc niestety nie jest tak, że dostajemy coś za darmo i matka natura lubi sobie z nas pokpić, na zasadzie – masz tutaj, ciesz się, natomiast zabierzemy Ci to i to. I jak tak czasami prowadzę z Tobą rozmowy i sam ze sobą rozmowy to mam wrażenie, że faktycznie ta pamięć jest na tym poziomie wiesz, tego faceta z nieba, nie?
R: Na poziomie muszki owocówki mniej więcej. Ale ona też jest kontekstowa, nie? Bo to jest na przykład, są elementy, których nie pamiętam, są elementy których nie zapamiętam, ale są elementy, które pamiętam bardzo dobrze, np. jak mnie zainteresuje jakiś cytat w książce, to go będę pamiętał, będę go pamiętał za 20 lat, ale np. zapamiętać trzy rzeczy idąc do sklepu – zapomnij. Znaczy wiesz, muszę mieć kartkę i to jeszcze przy założeniu, że nie zapomnę, że będę pamiętał gdzie położyłem kartkę, i że jak zacznę zapisywać to będę pamiętał w ogóle, co ja chciałem zapisać, nie? Wcale teraz nie żartuję, to jest mniej więcej na tej zasadzie. Powiedzmy, że moja pamięć płata figle, no.
M: W mojej rodzinie krążą legendy na temat mojej pamięci, dosłownie legendy, które mówią o tym, że wysyłano mnie do sklepu za dziecka po trzy produkty, to wracałem najczęściej z pierwszym, drugim i szukając trzeciego albo dokupowałem więcej pierwszego produktu albo więcej drugiego produktu, żeby mi się łącznie suma tych rzeczy, które kupiłem, po prostu zgadzała. Także… Chociaż i tak nic nie pobije mojego brata, który poszedł do sklepu po jakieś tam 2-3 rzeczy, to dosłownie piękna historia i realnie wrócił z trzema chlebami, i mówi:
„a tego nie było, to kupiłem trzy chleby”.
R: A to wiesz, to jeszcze byłeś w trochę innych czasach, bo za moich czasów to, kurczę, jak Cię wysyłali do kiosku to miałeś wybór zdaje się, albo „Trybunę ludu” albo „Życie Warszawy”, bo chyba tylko dwie gazety były, więc w sumie… znaczy wiesz, i tak stałeś i generalnie czegoś się nie dało dostać, a jak szedłeś do sklepu to i tak się niczego nie dało kupić, więc w ogóle jak wróciłeś z jakimkolwiek pieczywem, to wszyscy byli happy. To były czasy, które były lepsze dla takich jak my, bo nic nie można było dostać, więc kupowałeś wszystko, co było na półce.
M: To były te czasy, w których nic nie mogłeś dostać, więc musiałeś kombinować, żeby dostać dokładnie to, co chcesz. Ja z resztą tę książkę Tobie dałem, Waldemara Łysiaka, trylogię „Dobry” i dokładnie to jest jedna z moich ulubionych książek jeżeli chodzi o książki, które nie są stricte skupione na biografii, na jakichś tam elementach filozofii, biznesu i tak dalej i tak dalej, to właśnie Łysiak „Dobry” jest rewelacyjną powieścią o tym jak w PRL-u to wszystko wyglądało, łącznie z tym, że dosłownie karateka zostaje szefem światka podziemnego Warszawy, to już w ogóle jako dziecko, które trenowało sztuki walki byłem zakochany, bo karateka został gangsterem i ziściły się wszystkie moje najskrytsze marzenia czytając tę powieść, i faktycznie to jest ten chyba taki mega ciekawy element PRL-u – ja nie żyłem, mnie jakby PRL ominął, bo ja się urodziłem w latach 90-tych, natomiast tak jak porozmawiam sobie z tymi ludźmi, którzy teraz coś posiadają czy coś mają to większość z nich dokładnie mówi, że PRL to był taki okres, kiedy Twoja głowa pracowała 10x szybciej, 10x mocniej niż teraz pracuje głowa najlepszego biznesmena, żeby cokolwiek zrobić, żeby cokolwiek gdzieś tam sobie osiągnąć, czy jak to się mówi dosyć ładnie, ogarnąć.
R: Tak, to polskie kombinowanie się wtedy sprawdzało.
Model Osmana
M: Wracając do naszego tematu przewodniego – w kontekście dekonstrukcji ludzi wybitnych i bogatych, to powiedz mi, bo Ty użyłeś takiego pięknego stwierdzenia, że nie wiedziałeś dokąd ta droga Cię doprowadzi i generalnie nie wiedziałeś czego będziesz od tego stricte oczekiwał i to jest taki element, który mocno nawiązuje do jednej z rzeczy, którą ja sobie zapisałem, bo ja to rozumiem, bo ja z Tobą odbyłem już tych rozmów filozoficzno-biznesowych setki, łącznie z tym, że zawsze gdzieś tam, jak mam nawet najmniejszy problem, to z Tobą go konsultuję w kontekście kolejnego ruchu jak dobry szachista, natomiast żyjemy w takich czasach, że realnie ludzie nie wiedzą kim są. I Ty w swoich wpisach, swoich blogach, z resztą w rozmowach, mówisz o tym, że my nie szukamy siebie, tylko my budujemy siebie. I co Ty rozumiesz w kontekście budowania siebie? Czyli jakby, jak wyobrażając sobie, że życie to gra – do czego później przejdziemy – i ja ją w tym momencie porównam trochę do Tetrisa, że wszystko zależy od tego jak poukładasz odpowiednie klocki, żeby każdy wszedł na odpowiednie miejsce. To jak Ty realnie widzisz to budowanie siebie? O co w tym chodzi, bo wiele osób mówi „ja dalej szukam siebie, szukam sensu” i tak dalej i tak dalej, no i ten kontekst budowania tego, co chcemy osiągnąć, albo dokąd idziemy, albo tworzenia siebie – na czym to polega?
R: Dobra. Czyli to jest w ten sposób, że wiesz – tak, owszem możesz szukać sensu i możesz szukać siebie, natomiast ja nie przepadam za tym modelem, uważam że on jest, może nie to, że błędny, tylko jest po prostu bardzo niekorzystny. Piękno polega na tym, że my możemy sens nadawać i tak naprawdę powinniśmy to robić i nadawać sens w taki sposób, żeby był dla nas korzystny – nie być w trybie automatycznym, gdzie po prostu utożsamiamy się ze wszystkim, co podrzuci nasz mózg, tylko nadawać sens i być autorem tego, czym on jest – to jest z resztą element, który jest wspólny u ludzi, którzy mają wybitne osiągnięcia, że oni potrafią w odpowiedni sposób rzeczy interpretować, prawda? To jest to, co między innymi Osman mówił, co ja nazywałem, pół-żartem, pół-serio „modelem Osmana”, zrobię to dlatego, że mi się nie chce, prawda? I drugi element, który ja już pierwszy raz – nie wiem, czy mogę powiedzieć, że pierwszy raz, ale – w momencie, w którym właśnie studiowałem Dana Kennedy’ego, to on bardzo dużo mówił o zachowaniu w sensie zachowania. I dzisiaj jak sobie żyjemy w tych szczęśliwych czasach, że jest bardzo wiele różnego rodzaju badań i ludzi, którzy się zajmują neurobiologią, neuronaukami ogólnie i tak dalej i potrafią to jeszcze sprowadzić do jakby elementów, które ktoś taki jak ja jest w stanie zrozumieć, więc dzisiaj w dużym stopniu potwierdza się dokładnie to, o czym dokładnie sto lat temu mówił William James, czy chociażby Morita, który jest „bohaterem” tego mojego pierwszego programu „Motywacja bez motywacji”, a mianowicie tego, że jednym z najlepszych, najłatwiejszych sposobów na wprowadzanie w sobie zmiany jest wprowadzenie jej przez zachowanie i przez działanie. I tak jak w tym angielskim powiedzeniu, że „motion creates emotion”, czyli że możesz wpływać na emocje poprzez ruch czyli poprzez odpowiedniego rodzaju działanie, my mamy to szczęście, że nie potrzebujemy czekać na jakiś szczególny stan i możemy zacząć działać i w ten sposób siebie tworzyć. Więc, problematyczne dla mnie w tej koncepcji poszukiwania siebie, albo tych koncepcji gdzie my tworzymy ogromną lukę pomiędzy tym, gdzie jest start naszego działania, bo mamy za mało pewności siebie, bo nie mamy tego, bo mamy za dużo tego, bo… i tak dalej i tak dalej, jest właśnie to, że zaczynamy tworzyć jakiś wyidealizowany scenariusz, który „pozwoli nam wystartować” i zaczynamy grać do standardów czyichś. Bo jeżeli uznajesz, że potrzebujesz „jakiś” rodzaj pewności siebie, na jakimś poziomie, to tak na dobrą sprawę – kto ustalił ten standard? Skąd wiesz, że potrzebujesz tego akurat tyle? Skąd wiesz, że masz dzisiaj tej pewności siebie za mało? I pewność siebie możesz zdobywać po prostu poprzez robienie podstawowych ruchów i to jest ten wariant, który mi się najbardziej podoba, czyli uznanie tego, co chcę osiągnąć, uznanie tego, jakim chcę być, jak ja się chcę zachowywać, jaka osoba osiąga najbardziej automatycznie to, o co mi chodzi, a potem ruszenie i robienie najprostszych rzeczy. I w miarę tego, jak będziesz mieć swoje małe zwycięstwa, będziesz się zmieniać automatycznie – dlatego, że po prostu między innymi naszą podświadomość i siebie możemy zmieniać przez ciało i poprzez działanie. Dlatego ja wolę te modele, które wiążą się z zachowaniami i z działaniami bez czekania na „odpowiedni stan”. Uważam, że tak jest szybciej, uważam że tak jest lepiej, uważam że pozbywamy się wtedy zbędnych założeń dotyczących tego, jakimi musimy być. Ja mam to szczęście, że ja dzisiaj pracuję z wieloma ludźmi, którzy odnieśli sukces duży, bardzo duży lub ogromny i prawdopodobnie gdyby te rozmowy były nagrywane – a nie są – i gdyby je puścić, to wiele osób byłaby kompletnie zszokowana tym, jak ci ludzie potrafią być zagubieni i jak naprawdę są w dużym stopniu, delikatnie mówiąc, niedoskonali, a mówiąc naszym językiem, jak my wszyscy jesteśmy w jakichś aspektach zjebani. I jak mnie do siebie zaprosił Robert Gryń, do swojego podcastu, niecały rok temu – to było w lutym tego roku – to on tam między innymi mówił o tym, że – on mówił, że wszyscy, ale uważam, że trochę przesadził – większość tych ludzi, która odniosła ogromny sukces tak naprawdę do końca nie wie co robi. Tylko im nie przeszkadza fakt tego, że nie wiedzą. Im nie przeszkadza tak bardzo fakt tego, że nie czują się pewnie. Oni po prostu działają pomimo tego i dlatego twierdzę, że sukces odnosi się głównie „pomimo”, bo wtedy to się liczy najbardziej i taki jest właśnie urok tej gry, że masz jakąś intencję, są jakieś warunki, możemy sobie założyć, że te warunki, które są, to jest po prostu doskonała sytuacja, która musiała być – po prostu jest tak, bo tak musiało być, jeżeli ktoś jest religijny niech uzna to za boski plan, jeżeli nie jest, niech uzna to za urok gry, po prostu najzwyczajniej na świecie dziś akurat tak to wygląda. Twoje życie wygląda tak, bo tak ma wyglądać i teraz mając intencję, zacznij poprzez podstawowe działania, czyli tak zwane andy, iść i zmieniać po to, żeby wylądować tam gdzie chcesz być albo w jeszcze lepszym miejscu.
M: Tu idealnie sprawdza się cytat jednej z moich ulubionych postaci filmowych, o której też już wielokrotnie rozmawialiśmy, bo oparta jest ona o Keith’a Richards’a, o czym akurat powiedziałeś mi Ty – Jack’a Sparrow’a, w kontekście w ogóle podejścia do tego, co przed chwilą powiedziałeś, czyli że tak naprawdę „the problem is not the problem, the problem is your attitude about the problem”. To, że realnie problemem nie jest to, że ten problem się pojawił i to jest jakby ta rzecz, do której dojście mi zajęło bardzo dużo czasu, czyli to żeby faktycznie zdać sobie sprawę, że generalnie każdy dzień to jest pożar – bo jeżeli nie popatrzymy sobie na jakieś elementy tego życia już stricte abstrahując od biznesu, łącznie z biznesem, czyli tego życia i biznesu, o może tak, to każdy dzień to jest jakiś pożar. A no, jak sam wiesz, my jesteśmy teraz na etapie remontowania lokalu, żeby otworzyć knajpę ze zdrowym jedzeniem, no to to już w ogóle jest pożar. To generalnie pożar lasów australijskich przy tym jakie my pożary gasimy codziennie to jest pikuś. I tak naprawdę to, czego ja się uczę teraz robiąc coś co fizycznie nabiera wartości, bo w moim biznesie te pożary są trochę nieco bardziej, nie tyle co wirtualne, co bardziej nienamacalne. Czyli to są rzeczy, które gaszę, ale ja ich nie mogę dotknąć. O tyle w tym lokalu jak się pojawia jakiś pożar, to jest to pożar, którego realnie można dotknąć, a dosłownie można go zburzyć młotem, czyli potem trzeba, w ostatnim wypadku, tę ścianę, którą tak chętnie zburzyliśmy młotem od podstaw postawić, bo jednak była ona nam potrzebna. I to jest coś co realnie mówi mi, że faktycznie mógłbym usiąść i przez godzinę marudzić jakie te przepisy sanepidowskie, albo to, że ktoś czegoś nie zrozumiał, jest w ogóle bez sensu i ile trzeba włożyć w to pracy, ile znowu to będzie kosztowało pieniędzy, albo po prostu bardzo kolokwialnie mówiąc zamknąć dupę i wziąć się za robotę. Bo to, że będę marudził nad problemem nie zmieni faktu, że tego problemu po prostu nie rozwiążę.
R: Wiesz, my żyjemy w takim dualizmie, który oczywiście jest „słuszny”, ale też bardzo przeszkadza, bo my żyjemy w takim dogmacie „dobre-złe” pod tytułem „jak wszystko idzie tak, jak sobie założyłem, to jest dobre, a jak idzie jak sobie nie założyłem, to wtedy jest złe”. Ale wiesz, jest takie jedno fajne pytanie, które ja lubię, a mianowicie: jak wyglądałoby Twoje życie gdybyś przestał opowiadać swoje historyjki? Więc to właśnie mówi mi między innymi o nadawaniu sensu, dlatego to jest tak bardzo ważne, bo jeżeli… a nawet możemy zrobić to w ten sposób: niech nasi słuchacze przeprowadzą sobie eksperyment – następnego dnia, czyli tak, żeby ten eksperyment trwał od rana do wieczora. Zanim powiem jaki to eksperyment to zróbmy sobie mały powrót do tego co mówiłem w „Motywacji bez motywacji” – jest taka historyjka, którą sobie ostatnio przypomniałem przy okazji pracy nad moim najnowszym programem, który się okaże pod koniec września, i tam jest taka historyjka, gościa, mistrza Zen, który postanawia wypiekać placki, nie? I wypiekał te placki, uczniowie stali w koło i jemu to „w ogóle nie wychodziło”. Każdy z tych placków jakiś koślawy, jeden przypalony, inny surowy, żaden nie miał dobrego kształtu i za każdym razem jak on zdejmował ten placek z tej patelni czy kamienia, czy czegokolwiek, to mówił „idealnie, idealnie” i oni się tak patrzą na niego i mówią „Co idealnie? W ogóle placka nie przypomina, tutaj surowe, tutaj przypalone”, a on za każdym razem mówił „idealnie”. Bo to jest właśnie to, co chciałbym żeby sobie słuchający nas przeżyli jeden dzień. Tylko jeden dzień jako eksperyment, gdzie po prostu wszystko co się przytrafia uznajesz jako dokładnie idealne, takie jakie miało być, i teraz się zastanawiasz co Ty masz zamiar w takim razie stworzyć w tej sytuacji? Dokładnie tak, jakby powiedzmy w momencie, w którym rano otwierasz oczy to ktoś Cię „zdesantował” na jakąś planszę gry czy wirtualną, czy jakąkolwiek, niech tam sobie każdy coś wybierze i masz dokładnie idealne warunki, to znaczy są, takie jakie są i teraz masz osiągnąć swój cel. Musisz mieć intencje, prawda? Bo im mniej będziesz w tym dogmatyzmie „dobre-złe”, im mniej będziesz się wierzgać i opierać temu jak rzeczywistość wygląda, tym więcej energii zaoszczędzisz i tym więcej można zrobić – no w końcu tak na dobrą sprawę cierpienie głównie polega na tym, że my się opieramy temu, co już jest, co jest generalnie bez sensu, bo to już po prostu jest. I najzwyczajniej na świecie jest jak jest. I teraz ja nie nawołuję tu do jakiegoś nihilizmu pod tytułem „jest idealnie i nie muszę niczego robić”, ja tylko mówię, że po prostu jest tak, jak jest. I jak jutro rano otworzysz oczy, to będzie tak jak będzie. Jeżeli jesteś sportowcem i masz kontuzję, to po prostu tak to wygląda i tyle, i teraz co masz z tym robić? Nie ma sensu się opierać tej kontuzji, nie ma sensu się z nią kłócić, ale sens jest wykonać podstawowe zadania, które prowadzą do tego, żeby tej kontuzji nie mieć i na tym to polega. Więc dokładnie o tym mówisz – po prostu jest jak jest, są przepisy jakie są, lokal wygląda jak wygląda i teraz co Ty masz zamiar z tego zrobić? Masz zamiar zrobić sobie depresję, czy masz zamiar dokończyć jak najszybciej remont?
M: To doskonale odzwierciedla to, o czym w jednym z podcastów mówił Rogan, z którymś ze swoich przyjaciół komików – a trochę ich jest, więc ciężko mi teraz powiedzieć konkretnie z którym, ale mówili o tym, co robią po swoim show; czyli jakby w momencie, w którym kończą swoje wystąpienie, wsiadają w samolot, wracają do miejsca zamieszkania. Rogan mówi, że pierwsze co robi, to od razu wrzuca audio ze swojego wystąpienia w odtwarzacz CD i słucha. I wyłapuje co może zrobić lepiej, co mu nie poszło i jak to poprawić. To właśnie najbardziej mi przypomina kontekst tego sportowca, który nie budzi się z kontuzją, ale pewnego dnia po prostu kontuzja w jakiś większy lub mniejszy sposób wpływa na jego dalszą karierę – czy to zawieszenie czy cokolwiek i tak dalej i tak dalej, i ja tutaj mam takiego piłkarza, którego serdecznie pozdrawiam, i on dokładniej pół godziny czy godzinę po tym jak miał kontuzję napisał mi wiadomość na WhatsAppie i napisał tak „Mam prawdopodobnie zerwanego ACLa , czeka mnie taki i taki zabieg, czeka mnie tyle i tyle zawieszenia według mojego lekarza, co możemy z tym zrobić i jak szybko będę w stanie wrócić do treningu i jak możesz mi pomóc?”
R: No i to jest człowiek, który siebie tworzy.
Gra na Twoich zasadach
M: I to jest moment, w którym ja dostaję taką wiadomość, a to był akurat moment, w którym Ty mi pomagałeś w przygotowaniu programu o tych naturalnych metodach podniesienia testosteronu i sam wiesz, że był to strasznie zwariowany okres. I ja mam takiego bakcyla i mówię – cała reszta jest dla mnie nieważna, w tym momencie ważne jest dla mnie to, żeby dokładnie jemu pomóc i żeby od razu dać mu instrukcje do tego, żeby on mógł jak najszybciej zacząć nad sobą pracować. I to jest taki element, o którym właśnie generalnie chciałbym z Tobą porozmawiać może trochę dłużej, bo bardzo często używasz tego stwierdzenia, że generalnie życie to gra. I o tyle o ile, im dalej w tą naszą przyjaźń, naszą pracę idę, tym bardziej to rozumiem, ale tak patrząc na statystycznego Kowalskiego – mam nadzieję, że żaden Kowalski się nie obrazi słuchając tego, że mówię, że jest statystyczny – ale taki „average Joe”, który tego słucha to mówi „ale jak? Przecież to życie to nie gra – kredyt, dzieci, to, to – to nie jest gra. Tu wszystko jest ważne, poważne” i tak dalej, i tak dalej. I jak Ty generalnie rozumiesz tę grę? Jakie są jej zasady? Albo jak stworzyć swoje zasady tej gry?
R: Ta gra zaczęła się zanim się pojawiliśmy i będzie toczyła się po tym jak my już przestaniemy być jej częścią. Ale ona się toczy i weźmy sobie przykład, bo to zajebiste pytanie – ludzie traktują to, skoro to jest gra, to to nie jest poważne. Czy np., już weźmy piłkę nożną, bo to jest najbardziej popularny sport na świecie, a już na pewno w Polsce, to co – ponieważ to Robert Lewandowski ma wyjebane, bo on jest „tylko piłkarzem” i piłka nożna to jest tylko gra? Ronaldo jest kolesiem, który nie pracuje, bo to jest tylko gra? Czy Messi? Nie. Ja sporo wyjaśniłem w tym podcaście o Danie Bilzerianie w temacie gry, natomiast to polega na tym, że to, że jest gra nie oznacza, że nie traktujesz poważnie wyniku, bo wynik traktujesz jak najbardziej poważnie. Ale jednym z głównych problemów jest to, że większość ludzi jest w trybie reakcji, a nie w trybie kreakcji, mówiąc inaczej – oni reagują zamiast tworzyć. Czyli oni nie mają intencji. Znaczy, oczywiście, teoretycznie każdy ma jakąś intencję, bo np. przejść jakoś przez ten dzień albo nie popełnić dzisiaj samobójstwa, no jest jakiegoś rodzaju intencją. Albo spłacić jakoś ten kredyt to jest intencja, natomiast jest inną intencją jakoś spłacić kredyt, a jest inną intencją np. nauczyć się sprzedawać albo nauczyć się zarabiać pieniądze do takiego stopnia, żeby ten kredyt, który mam, nie stanowił dla mnie żadnego problemu. Więc jeżeli mówimy o tym, że jest jakaś gra, jeżeli mówimy, że jest jakaś intencja, czyli że coś chcesz osiągnąć, na takim małym poziomie typu dzisiaj, na jakimś większym czy na poziomie życiowym, to wtedy znowu zaczynamy od tego elementu, że otwierasz oczy rano i znajdujesz się na tej planszy czy jakkolwiek byśmy tego nie nazwali, i tak jak w piłce nożnej – ja pamiętam kiedyś prowadziłem taką rozmowę, to był jeden z tych momentów, w których prawie zostałem zabity, ale była jakaś oczywiście zakrapiana impreza, to było lata temu, i tam siedzieli tacy zatwardziali kibice piłki nożnej, chyba akurat Legii Warszawa, chociaż to było pod Warszawą, ale nie o to chodzi, i ja w pewnym momencie się ich zapytałem co za debil wymyślił, żeby spalony był w piłce nożnej, nie? Ale to było niewłaściwe pytanie, ale oni oczywiście kumali po co jest ten spalony, znaczy teoretycznie spalony jest kompletnie bez sensu, no bo przecież fajniejsze byłyby wyniki typu 108:104, jak w koszykówce gdyby nie było spalonych i gdyby nie było bramkarzy na przykład. Ale po to jest spalony, po to są jakieś tam zasady, po to jest ten bramkarz, który złośliwie stara się obronić wszystko, żeby była jakaś gra. Bo gra oznacza, że są jakieś przeszkody, które my mamy pokonać. I taka definicja jak gry, którą ja lubię, to jest dobrowolne pokonywanie zbędnych przeszkód. Kluczem jest dobrowolne pokonywanie zbędnych przeszkód, więc na przykład z Twojego punktu widzenia w momencie, w którym Ty już chciałbyś żeby po prostu Twój lokal ruszył, jest idealnie, żeby wszystko szło jak z płatka, generalnie wynajmujesz czy kupujesz lokal, który jest gotowy, sanepid właściwie się nie może doczekać, żeby Ci tam podpisać, a właściwie jak już kupujesz to oni już tam od razu Ci wszystko oddają, przychodzą klienci i generalnie chcą u Ciebie zostawić milion złotych miesięcznie, i to jest idealny scenariusz, tylko że on się nie wydarzy. Natomiast dobrowolne pokonywanie zbędnych przeszkód, to znaczy że Ty rozumiesz, że są przeszkody i postanawiasz dobrowolnie, czyli z własnej woli, pamiętając o tym, że grasz z własnej woli, masz jakąś intencję wygrania, wiedząc co wygranie dla Ciebie oznacza, tak manewrować sobą, rzeczywistością i innymi ludźmi, żeby jak najbardziej dowieść wynik, który chcesz mieć. I na tym polega gra, natomiast ona się bezpośrednio i zawsze łączy z tym, że musisz mieć jakąś intencję i właśnie intencję tworzenia siebie. Jakieś 2-3 tygodnie temu jak robiłem na Instagramie pytania, to właśnie ktoś się spytał a propos tego, co zrobić kiedy ktoś Cię wyprowadza z równowagi, ja właśnie odpowiedziałem, że na tym polega traktowanie tego jak grę. W momencie, w którym idziesz na imieniny do cioci i wiesz, że tam będzie wujek, który zawsze wszystkich wkurwia i tak dalej i tak dalej, i się zaczną rozmowy o polityce i potem w ogóle wszystko, cała atmosfera się rozpieprzy, to w tym momencie możesz pójść tam, na te imieniny, z intencją tego, że będziesz bawić się dobrze i nie dasz wyprowadzić się z równowagi i zachowasz spokój. I wszelkie próby wujka rozmawiania o smoleńskiej katastrofie są dla Ciebie przypomnieniem do tego, że właśnie masz tutaj „zawodnika drużyny przeciwnej”, który postanowił zepsuć Twoją intencję i nie możesz mu na to pozwolić i zaczynasz się tym bawić, po prostu zaczynasz się tym trochę bawić jak dziecko. I przynajmniej wtedy dochodzisz do sytuacji, w której nawet jeżeli Ci nie wyjdzie to przynajmniej była intencja, i można się zastanowić, kurczę, co mi nie wyszło, co następnym razem mogę zrobić, żeby wyszło mi lepiej. Natomiast w momencie, w którym my nie mamy tego typu intencji, w momencie w którym po prostu jesteśmy w trybie reaktywnym i przechodzimy i ktoś coś powiedział, a my się odpalamy od razu i się zaczyna totalna rozpierducha, no to tu nie było absolutnie żadnej intencji. Tu byli ludzie, którzy są jedynie w trybie reaktywnym, którzy utożsamiają się absolutnie ze wszystkim co myślą i co czują. I w tym momencie nie ma intencji, prawdopodobnie w tym momencie nie ma gry, chyba że wujek specjalnie grę pod tytułem „wyprowadzić z równowagi” no to wtedy przynajmniej wujek wygrał. Nie wiem czy to wyjaśniłem wystarczająco, tak chciałem żeby to było w miarę jasne.
M:Jak najbardziej, bo automatycznie w trakcie tego co opowiadałeś przyszły mi do głowy dwie czy trzy historie, ta pierwsza najważniejsza to znowu po latach, chyba w tym czy zeszłym roku, jak po raz kolejny czytałem książkę Kiyosakiego „Bogaty ojciec. Biedny ojciec” to pamiętam jak ją dostałem, chyba miałem lat czternaście, piętnaście, coś koło tego, i pamiętam że jak ją czytałem to byłem w takim wielkim szoku, mówię „kurwa, jak? Otworzyli sobie bibliotekę z komiksami, tu postanowili drukować sobie chyba pięciocentówki z pasty do zębów…” i mówię „no dobra, okej, może amerykański klimat jest od wykonania”, natomiast u nas na polskie klimaty, jeszcze biorąc pod uwagę, że wtedy byłem piętnastolatkiem to wydawało mi się, że to jest jakaś abstrakcja. Natomiast chyba takim największym, nawiązując stricte do gry, game changerem dla mnie była gra na telefon Kiyosakiego, która nazywała się dosłownie „Cash flow”. I gra była banalna, czyli jakby w momencie kiedy ją odpalałeś to losowało się postać jaką będziesz grał, losowało to jakie obciążenia kredytowe dostaniesz – czyli miałeś kredyt na samochód, kredyt jakiś tam studencki i tak dalej – i Twoim założeniem było wyjść z wyścigu szczurów. No i dosłownie była to planszówka przeniesiona w 100% na telefon. I pamiętam, że pierwsze sesje tej gry szły mi tragicznie, i tak sobie siedziałem – od razu nawiązuję do drugiej historii –teraz jakbym grał w tę grę to automatycznie, z resztą chyba u Ciebie w którymś wpisie też jest Joker wiszący w kontekście versus Sidious.
R: No Joker jest jednym z moich ulubieńców, nie mówię o tym najnowszym.
M: I właśnie w momencie kiedy teraz sobie wyobrażam tę grę to tak naprawdę właśnie siedzę i mówię „why so serious?”. Założeniem jest wyjść z wyścigu szczurów i zadania są relatywnie proste jeśli chodzi o tę grę, czyli spłacić jak najszybciej kredyt, zainwestować czy zyskać jak największy obrót i wyjść z wyścigu szczurów. I to jest coś co mi teraz naprawdę po tych latach pomaga w tym kontekście biznesowym i myślenia trochę właśnie o gotówce jak o elemencie gry, z resztą za co Tobie dziękuję, bo to jest bardzo duży udział Twojej pracy i Twojego psucia, dosłownie, w mojej głowie czy naprawiania, jak kto uważa.
R: Uczę starego porządku. Twórca i niszczyciel.
M: Niszczenie starych reguł, które gdzieś tam pojawiały się w głowie. I faktycznie ten element tego „Cash flow” spowodował, że mi wiele rzeczy przychodziło dużo łatwiej. Jedną z moich ulubionych historii jest to, jak pracowałem na Kanarach i goście przychodzili po lizaki, każdy sobie odpowie czym te lizaki były i każdy sobie odpowie czym te lizaki mogły być i ja kupowałem lizaki za 10 euro, a gość kupował jednego lizaka za 10 euro, tak? Więc cashflow został zachowany. I to są takie elementy, które później, też teraz dużo łatwiej mi przychodzą w kontekście mojej pracy i tego co robię, że faktycznie tworzę sobie pewne reguły gry i staram się ich realnie trzymać. I jeżeli widzę, że mam przeciwnika, który te reguły chce zepsuć, to powtarzam sobie pewną mantrę, którą mam zapisaną na tablicy wizualizacji, którą również podałeś mi Ty – czyli ten kontekst, że to nie ja się wkurwiam, tylko mój mózg się wkurwia. I jakby wiesz, jeszcze wracając stricte do samej zasady małych zwycięstw i powtarzalności, to jest jeden z tych cytatów, o który ostatnio chyba też miałeś pytania albo sam stworzyłeś ten wpis na Instagramie i widziałem, że nie tylko ja, ale też cała ekipa projektu Alfa, czyli i Lisek i Kozak, których serdecznie pozdrawiamy, też udostępnili ten wpis, jak i potem 100 innych osób, chyba nawet Topolski, którego też pozdrawiamy, również to udostępnił.
R: Pozdrawiamy, pozdrawiamy.
Pięć zwycięstw dziennie
M: Kto pozdrawia ten pozdrawia. I realnie ta metoda małych zwycięstw jest czymś co ja wprowadziłem podczas, dawno temu, słuchania Ferris’a, on to nazywał „dziennikiem wdzięczności” tłumacząc to na polski, natomiast tą nazywasz metodą „pięciu zwycięstw dziennie”. I jaki jest tego cel? Czyli jeżeli Kowalski miałby to odpalić i zacząć nad tym pracować to jaki jest realnie cel tego, że te pięć zwycięstw dziennie sobie zapisujemy, powtarzamy, tworzymy i cokolwiek byśmy tutaj wrzucili w ten kontekst?
R: No właśnie, jeżeli mówimy o tworzeniu siebie, to mówimy między innymi o wyrabianiu nawyków. Bo tu nie chodzi o to, żeby całe życie było jak zrywanie sobie zębów, tylko żeby maksymalnie, jak najwięcej i jak największą ilość elementów, które działają, wrzucić na automat, czytaj by robić sobie nawyki ich robienia tak żeby ich robienie było łatwiejsze niż nierobienie. I jednym ze sposobów żeby to zrobić, właśnie czysto przez zachowanie, bez zbędnego psychoanalizowania i czekania na nadzwyczajne stany, poziomy pewności siebie i tak dalej, jest stworzenie tego co ja z kolei sobie pożyczyłem od Andiego Frisellia mianowicie „pięć zwycięstw dziennie”, czyli w kontekście „stan ciała, stan ducha, stan konta”, czyli tego, że dbamy o swoje ciało, typu na przykład kwestia czy diety, trzymania czy picia odpowiedniej ilości wody, stan ducha, to nie wiem, niech będzie kwestia na przykład medytacji albo zachowania spokoju, wszystko jedno co tam sobie wybierzemy, i stan konta to na przykład kwestie związane z naszą pracą, biznesem i tak dalej. Wypisujemy sobie codziennie, zanim dzień się zacznie, czyli dnia poprzedniego albo z samego rana, pięć zadań, które zrealizujemy. I teraz chodzi o to, żeby te pięć zadań zrealizować, bo jeśli nie zrealizowaliśmy, to znaczy że przegraliśmy dzień. To jest taki prosty patent, który zmusza nas do pamiętania o naszej intencji. W tym wypadku tych intencji jest pięć. I teraz chodzi o to, żeby nie narzucić sobie tyle, żeby to się stało kolejnym auto-sabotażem, że wypiszesz sobie pięć rzeczy, z których każda zajmuje Ci 8 godzin, co oznacza, że realnie tego się nie da zrobić, tylko Frisella między innymi poleca, że to nie powinno nam zająć więcej niż 3 czy 4 godziny, tak żeby na przykład do 13 czy 14 ten „dzień” był skończony, bo to nam daje duży margines bezpieczeństwa. I to oczywiście, jakby to dosyć prosta zasada, ten mój wpis można sobie zobaczyć, posłuchać podcastu–on się nazywa „Jak wyrobić sobie nawyk wygrywania?”, jakoś tak. Jak się wpisze to to będzie to, to nie jest szczególnie długi podcast czy wpis, więc można sobie to zrobić. Jednym z powodów, dla których właśnie to jest jeden z najpopularniejszych moich wpisów, jest to, że to jest tak banalnie proste. Po prostu nie czekasz tam, nie ma zadań pod tytułem „zmotywować się do”, tam masz po prostu wykonać telefon sprzedażowy, na przykład jeżeli jest takie zadanie, tam nie masz być zmotywowanym do trzymania michy, tylko po prostu zdanie jest „trzymać michę”. Natomiast to pytanie, o którym Ty mówisz, ono było na ostatnim moim Q&A na Instagramie i tam ktoś mniej więcej zapytał, ja lekko parafrazuję, ale sens zostanie zachowany, w jaki sposób być zmotywowanym zawsze? I ja temu komuś odpisałem, że to nie chodzi o to, żeby być zmotywowanym zawsze, tylko że Ty masz wygrać tylko ten dzień. Ale codziennie, codziennie, codziennie. Więc codziennie wstajesz i masz swoje jedno życie, które jest tym dniem i ten dzień masz wygrać. A potem się kładziesz i rano wstajesz i masz wygrać tylko ten kolejny dzień i to jest jedyne zadanie jakie masz do zrobienia. Masz po prostu wygrać ten dzień. Czyli jeśli ktoś jest na przykład na redukcji i ta redukcja ma mu tam zająć trzy miesiące, to on nie jest trzy miesiące na redukcji – on jest na redukcji tylko dzisiaj. A potem następnego dnia – dzisiaj, a potem następnego dnia – dzisiaj. I to pozwala zbierać małe zwycięstwa, to pozwala właśnie być bardziej dopaminowym. Łatwiej jest wygrać jeden dzień niż wygrać 100 dni, dlatego nie myślisz o 100 dniach, myślisz tylko o jednym dniu, bo 100 dni składa się z jednego dnia razy 100 – więc jak wygrasz dziś, a potem wygrasz jutro, a potem wygrasz pojutrze to Ci się uzbiera 100 dni, więc to między innymi na tym polega i dlatego to jest taki fajny patent. Jeszcze między innymi sobie kiedyś, bo czytałem przeróżne książki i jest taki gość, hipnotyzer – on nie jest szczególnie znany, nazywa się Lindsay Brady. Znalazłem jakąś jego książkę, nawet patrzę sobie teraz na nią, i ściągnąłem ją ze Stanów. I on miał taki patent w pracy, on jest hipnoterapeutą i między innymi pracował z uzależnieniami. Teraz to co ja oczywiście powiem, sprowadzone jest do poziomu absurdu, ale do pewnego stopnia pokazuje o co chodzi i dlaczego ten element z wygrywaniem jednego dnia jest tak bardzo ważny. W momencie, w którym do niego, powiedzmy, przychodził ktoś kto miał problem z alkoholem, no to on pytał „słuchaj powiedz mi – czy możesz nie pić do końca życia?” i ten ktoś, jeśli był szczery, mówił „no nie wiem, może, no nie wiem.” „Ok, a czy byłbyś w stanie nie pić przez ten tydzień?”. „No, myślę że mógłbym”. „No dobra, a powiedz mi czy możesz nie pić po prostu dzisiaj?” No i tak w skrócie sprowadzał to do „no ok, powiedz mi czy możesz nie pić przez godzinę?” „Tak, przez godzinę mogę nie pić”. „A czy możesz nie pić przez najbliższą minutę?” „No tak, to na pewno, przez najbliższą minutę mogę nie pić.” „No to zajebiście, bo jeśli możesz nie pić przez najbliższą minutę to równie dobrze możesz nie pić przez całe życie, bo Twoje życie składa się z kolejnych minut.” Prawda? Jakby filozofia tego była taka. I to bardzo pomaga jeżeli sobie tak bardzo zawęzimy rzeczywistość, że nie musisz być idealny i cokolwiek tam było, zawsze i zawsze zmotywowany, bo i tak nie będziesz, natomiast po prostu jest do wygrania ten dzień co przywraca nam znowu kwestię intencji i tego, że musisz wiedzieć co Ty w ciągu tego dnia chcesz osiągnąć, to jest podstawa, bo inaczej wpadasz w tryb reaktywny i zaczynasz skakać tak jak inni Ci każą.
M: To jest taki element, który ja lubię też wykorzystywać w kontekście pracy z ludźmi z różnego zakresu, czyli jakby to o czym wspomniałeś w kontekście redukcji, budowania, zdrowia czy czegokolwiek, bo w momencie w którym mamy do przeprowadzenia i do wygrania tylko ten jeden dzień, tylko ten jeden moment to nawet jeżeli zdarzy się fuckup, jakikolwiek, no a umówmy się, że w kontekście długoterminowego działania nad zdrowiem, sylwetką i ogólnie dietą czy treningiem, to jakiś fuckup w pewnym momencie zawsze się trafi. No to dużo łatwiej jest myśleć o tym fuckupie w obrębie jednego dnia, czyli w opcji „dobra, dzisiaj zjebałem, więc ok, zdarza się, natomiast jutro jestem back on truck”, tak? Czyli ok, dzisiaj nie odniosłem swojego zwycięstwa, czyli dzisiaj wracam nie z tarczą tylko na tarczy, natomiast jutro cała gra się resetuje i ja to powtarzam, czyli wracam do punktu 0, gdzie zyskuję nowe punkty życia i mogę sobie spokojnie to powtórzyć i wygrać kolejny dzień i tak dalej i tak dalej. Bo faktycznie, jeśli patrzymy w kontekście długoterminowym i miałbym komuś powiedzieć „wiesz, realnie proces zmiany Twojej sylwetki, życia, diety, będzie trwał 728 dni, 33 minuty”, no to jest to przerażające. Natomiast jeśli będzie to wyglądało, ja to dzielę na etapy dwudziestojednodniowe, czyli przez następne 21 dni masz się czuć tak, masz oczekiwać tego i masz robić to. A za następne 3 tygodnie będziemy rozmawiać co dalej. I oczywiście jakby cała filozofia polega na tym, że tak naprawdę po tych pierwszych 21 dniach, następne 21 dni polegają dokładnie na tym samym, aż do momentu osiągnięcia tej intencji czy tego celu. I to jest też właśnie taka fajna sprawa, z resztą tak jak sobie obserwuję ludzi z mojej branży, którzy Ciebie udostępniają, bądź którzy udostępniają Twoje wpisy albo skupiają się na Twoich wpisach, to realnie faktycznie najwięcej osób skupia się na tym elemencie pięciu zwycięstw dziennie, bo to daje zajebiste efekty. Naprawdę, tak w myśl krótkoterminową, a w myśl długoterminową powtarzane codziennie to oczywiście 365 idealnych dni to jest idealny rok.
R: Tak, no i to jest ten bardzo prosty model, który jak już mówiłem, on odrzuca zarządzanie sobą. Masz po prostu wykonać 5 prostych zadań i wykonywać je do momentu, w którym one staną się na tyle nawykowe, że możesz sobie je wykreślić z listy, bo i tak będziesz je robić i zaczynasz sobie wpisywać co innego. I tak oczywiście czasami zdarzy, że na przykład trzeba ugasić jakiś pożar, bo coś się tam stało, wtedy na tą listę trafia coś co jest pożarem i to jest jak najbardziej ok. Natomiast nie ma żadnej wątpliwości, że nawet jeśli będą Ci się zdarzały fuckupy, dwa czy trzy razy w tygodniu nawet, to jeżeli i tak wygrasz 4 czy 5 dni w tygodniu to po roku będziesz w dużo, dużo, dużo, dużo lepszym miejscu, niż jeżeli po jednej „porażce” uznasz, że to wszystko już nie ma sensu i wrócisz do przegrywania na co dzień. To jest dosyć oczywiste, to tak jak z tymi ludźmi, którzy są na diecie i nagle jest jeden dzień, kiedy na niej nie są, a potem zamiast wrócić, nawet po tygodniu objadania się niezgodnego z dietą, to już machają ręką, bo to wszystko nie ma sensu. Jakby marnotrawią wszystko co udało im się do tego czasu osiągnąć. Dlatego nie dziwię się, że to jest najbardziej popularne, bo to jest tak prosty i mechaniczny proces, że on idzie w dużym stopniu pod prąd tego głównego paradygmatu dzisiaj, który mówi o zarządzaniu sobą, zarządzaniu emocjami, zarządzaniu odczuciami i motywowaniu się, poczuciu wartości, pewności siebie i tak dalej. Jak będziesz wygrywać to się będziesz czuć lepiej. Pomylony jest trochę porządek rzeczy. Prawdziwa pewność siebie wynika z tego, że Ty już masz nacięcie na pasku i wtedy wiesz, że możesz być pewny siebie, ok? A nie dlatego, że się ktoś napompował afirmacjami przed lustrem.
Frank Sinatra
M: Teraz tak, bo ja nas trochę przeniosę w lata 50-te, 60-te i nawiążę do kogoś, o kim zdarzyło nam się ostatnio kilka razy rozmawiać i jeżeli chodzi o alkohol to jeden z takich moich ulubionych cytatów, że „alkohol może być największym wrogiem człowieka, ale Biblia mówi, aby kochać swojego wroga”. I tym człowiekiem jest Frank Sinatra. Ja jestem cholernie ciekaw, dla mnie to jest postać wybitna, szczególnie po tym, że jestem olbrzymim fanem „Ojca Chrzestnego” Mario Puzo i postać Johnn’a Fontane’a, jest całkowicie oparta na Franku i Frank podobno okropnie się na Puzo obraził za karykaturę swojej postaci. Natomiast Frank był zajebistym wymiataczem, nie? I jakby powiedz mi na czym ta jego zajebistość, w Twojej ocenie jako człowieka, który jest wymiataczem, kompletnie polega? Czyli czy oprócz tego, że rzeczywiście Frank jest legendą sceny muzycznej kina, to abstrahując od tego – taka dekonstrukcja Franka Sinatry.
R: Ja Ci teraz nie zrobię dobrej dekonstrukcji Franka Sinatry, ponieważ to jest jedna z tych postaci, o których ja będę chciał stworzyć podcast, materiał. On już jest zapisany, ja Ci powiem to co wiem, a nie mogę powiedzieć żebym wiedział wiele, bo kiedyś o nim czytałem, ale to było lata temu. Przede wszystkim to tradycyjnie jest ten element, który jest charakterystyczny – czyli, że większość pracy, którą wkładał Frank Sinatra, a było jej od jasnej cholery, była za zamkniętymi drzwiami, o czym nikt nie wiedział i wszyscy zachwycali się jaki ma wrodzony talent, jaki ma niezwykły głos, natomiast ludzie na przykład nie wiedzieli tego, że on pływał, że on nurkował pod wodą, wydobywał z siebie dźwięk, wkładał kamienie do ust żeby mieć lepszą dykcję i tak dalej i tak dalej – nikt tego nie wiedział. On był bez wątpienia w ogóle ogromnym tytanem pracy. Tylko się tym nie chwalił, więc w tym sensie on trochę stosował takąsprezzaturę, to wszystko wydawało się, że mu przychodzi naturalnie, natomiast tam była włożona pod to ciężka praca. Już nie przy okazji Franka Sinatry, ale jest dla mnie taki dosyć charakterystyczny dla tego okresu i ludzi z tamtego okresu, jest taka scenka w tym filmie dokumentalnym „Amy” o Amy Winehouse, dokument który dostał Oskara, prawie nikt tego dokumentu nie zna, a szkoda, bo jest dobry, i tam jest taki moment jak ona śpiewa z Tonym Bennettem i Tony Bennett jest mniej więcej z pokolenia Sinatry, znaczy chyba trochę młodszy, no bo Tony Bennett wciąż żyje, ma chyba z około 90-tki, czy tam na pewno po 80-tce, ale powiedzmy że to mniej więcej tamto pokolenie. I ta różnica w ogóle mentalna pomiędzy Tony Bennettem a tą Amy Winehouse, która się ledwo na nogach trzyma była ogromna. Więc tam to też była powiedzmy inna kwestia pewnego rodzaju dyscypliny i pewnego rodzaju standardów. To po prostu była troszkę inna szkoła, tam było mniej analizowania, a więcej robienia. Ci ludzie po prostu najzwyczajniej na świecie robili i ciężko, ciężko, ciężko pracowali. Frank Sinatra, owszem, on tam miał oczywiście swoje momenty, kiedy był primadonną, ale on był primadonną kiedy już mógł być. Natomiast ja w tym momencie jeszcze nie jestem w stanie Ci powiedzieć niczego więcej, bo to będzie ktoś kogo będę sobie będę dokładniej analizował.
M: Jeden z tych cytatów Sinatry, abstrahując od tego żartobliwego, który u mnie wisi, to jest właśnie że „żyjesz tylko raz, ale jeśli dobrze rozegrasz swoje karty to zupełnie wystarczy” i dla mnie Sinatra to jest jedna z tych osób, która dosłownie ten ręcznik zwany życiem wycisnęła do cna, korzystając i wyciągając z niego wszystko co mógł wyciągnąć.
R: Nie ma dla mnie wątpliwości. Dla mnie Sinatra zawsze kojarzy z piosenką, która jest po części moim hymnem, to już mówiłem, to nawet moja Marta podczas ślubu puściła tę piosenkę dla mnie, czyli „My way”. Dla mnie zawsze było ważne, żeby robić rzeczy po swojemu i ta piosenka „My way”, swoją drogą w ogóle nie piosenka oryginalnie Sinatry, tylko jego wykonanie jest najbardziej znane, to jest właśnie coś co z kolei przywraca mi Dana Kennedy’ego, ci dwaj goście się dla mnie łączą w głowie jako ludzie, którzy pokazują, że można prowadzić swój biznes na swoich zasadach bez służalczości i po prostu ucząc innych tego w jaki sposób chcesz być traktowany i w jaki sposób biznes prowadzisz. Właśnie to „My way” to jest dla mnie jeden z najważniejszych elementów, oczywiście trzeba dbać żeby przy okazji „My way” było „skuteczny way”, ale to żeby robić rzeczy po swojemu i żyć jak najbardziej po swojemu i żyć jak najbardziej najbliżej siebie to jest dla mnie bez wątpienia ultra ważny element i dlatego tak bardzo uwielbiam tę piosenkę i całe to jej przesłanie. Dlatego Frank Sinatra dla mnie kojarzy się z „My way” i nie chcę powiedzieć, że to jest filozofia mojego życia, bo to trochę byłoby zbyt górnolotne, ale jest to dla mnie skrajnie ważne, dlatego ja robię rzeczy po swojemu i prowadzę biznes po swojemu, to jest dla mnie najważniejsze żebym szedł na jak najmniejszą ilość kompromisów. Sinatra był bezkompromisowy swoją drogą – ja pamiętam taki element z jego życia jak jego żoną była Mia Farrow. I Mia Farrow poznała Romana Polańskiego, który się cieszył złą sławą i on zaproponował jej rolę w „Dziecku Rosemary”, która była wtedy kontrowersyjną książką na tamte czasy. I Mia Farrow powiedziała, że zagra w tym filmie, a przynajmniej tak legenda głosi, a Frank powiedział „jeżeli zagrasz w tym filmie to nie jesteś moją żoną”. No i ona podpisała umowę na zagranie w tym filmie, a on złożył papiery rozwodowe w sądzie. Frank się nie pierdolił w tańcu.
5-15-80
M: To jest właśnie taki element tego, znowu jakby swobodnie przechodzę do tego co gdzieś tam mam zapisane dalej, ale od razu do tego nawiążę, bo chyba w wpisie o Edzie Mylett’cie o tym dosyć dużo pisałeś i mówiłeś, natomiast chodzi właśnie o ten kontekst dotrzymywania obietnic. No, tu widzimy że Sinatra dotrzymał obietnicy – jak powiedział tak zrobił. Ale to jest taka rzecz, która gdzieś tam we mnie bardzo często siedzi, że ja mam takie wrażenie, że jeżeli ja nie dotrzymuję obietnic, które gdzieś tam daję, a bardzo mocno nad tym pracuję, bo jest to jeden z takich problemów, które gdzieś tam mam, że te obietnice siedzą – mówię, że coś zrobię i tego nie robię i to jest dosyć problematyczne, to zawsze czuję dużo większe… nie chciałbym powiedzieć, że to jest złość, bo to jest takie wewnętrzne wkurwienie, natomiast to nie jest stricte złość na to niż na milion innych rzeczy, które chciałem zrobić, ale ich nie zrobiłem niż to co obiecałem sobie zrobić i tego nie zrobiłem. I w czym tkwi sekret, abstrahując, do Lika (?) – czyli, że jeżeli chcesz dotrzymać obietnicy to ją po prostu kurwa dotrzymaj. Ale jeżeli chodzi o ten kontekst robienia tego, co jest ważne, czyli wybierania tego co jest ważne w kontekście tych obietnic, czyli priorytetyzowanie pewnych elementów.
R: Wiesz no, sekret jest prosty – musisz tych obietnic składać jak najmniej i naprawdę chcieć je spełnić. Bo jeżeli się obiecuje wszystkim wszystko, a potem sobie wiele, no to faktycznie, statystycznie nawet wiadomo, że tego kiedyś nie dotrzymasz. W momencie, w którym wiesz co jest dla Ciebie ważne, wiesz jakie są Twoje wartości i w momencie, w którym między innymi rozumiesz na czym polega dźwignia, między innymi rozumiesz, że w biznesie na przykład liczy się głównie reputacja, no to wiesz czego masz się trzymać. Ale jakby „sekretem” jest też to żeby tych obietnic nie było zbyt wiele, no bo po prostu liczy się tylko to co się liczy najbardziej, i wiesz, to jest to 5, 15, 80 – to kolejny element, którego się nauczyłem od Dana Kennedy’ego, czyli to gdzie on dzieli ludzi na 5 – ci, którzy są super gwiazdami, 15 – którzy radzą sobie bardzo dobrze lub dobrze i 80% ludzi, którzy zawsze, niezależnie od wszystkiego będą w dupie, nawet jeżeli im się da wszystkie zasoby i wszelką pomoc i ludzie się w ten sposób faktycznie dzielą. I tak samo to jest między innymi w przypadku naszych działań –są działania, które mają wartość 100-dolarówek, są działania, które mają wartość 20-dolarówek i są działania, które mają wartość 1-centówki. I teraz dobrze byłoby składać obietnice w kontekście tego co ma wartość 100 dolarów, czyli ma dźwignię, czyli ma przełożenie, a nie obiecywać i nie zajmować się robieniem rzeczy, które tak naprawdę nie mają większego znaczenia i sprawiają jedynie, że jesteśmy zajęci, a nie to, że przybliżamy się geometrycznie w linii prostej do celu. Więc to jest według mnie jeden z najważniejszych elementów, tak po prostu.
M: Jeżeli chodzi o zasadę „80-15-5” czy „5-15-80” to jeszcze ostatnio rozmawialiśmy o tym elemencie, o którym opowiadał Hugh Jackman, właśnie znowu u Ferrisa, czyli 80-5-15, czy to moja zasada 80-20, czyli trochę parafraza zasady Pareto, tego włoskiego ekonoma, który mówił, że tak naprawdę 20% Twoich osób, czy 20% Twoich klientów generuje 80% Twojego sukcesu czy Twojego dochodu. To właśnie taką rzeczą, którą ja odkryłem dosyć dawno, ale wprowadziłem dosyć niedawno to jest to, że bardzo często robienie mniej równa się zdecydowanie więcej. Tu jakby w Twoim kontekście nad tym, w kontekście Twojego ciała i organizmu doszliśmy do tego dosyć późno, myślę że też…
R: Mój układ nerwowy wie to już od dawna tylko jeszcze do mnie nie dociera.
M: Ja myślę, że Ty postawiłeś mur z najgorszego cementu i starej, niemieckiej cegły, której żaden wilk nie jest w stanie zdmuchnąć, pomiędzy układem nerwowym a mózgiem i Twój mózg ciągle mówi „mogę”, a Twój układ nerwowy mówi „kurwa, znowu on”.
R: Coś w tym stylu, no.
M: I wiesz, jakby ile w tej teorii, że czasami mniej równa się więcej, jest prawdziwe? Bo wydaje się, że to jest dosyć absurdalne, tak? Bo najczęściej więcej równa się więcej, mniej równa się mniej. Natomiast no, wielokrotnie widać, że czasami ta dźwignia czy właśnie tak jak mówi Kennedy, że w pewnym sensie te 5%, te gwiazdy, generują dużo więcej niż te 80%, które jest kompletnie w dupie i jakby nie ma nawet szansy na to żeby z tej dupy wyjść, mimo tego, że rzucisz im latarkę, drabinę i jeszcze najchętniej wsadzisz tam dwie ręce żeby ich wyciągnąć.
R: Wiesz, to między innymi według mnie polega na tym, że to kim jesteś jest dużo ważniejsze od tego, co robisz. Czyli masz dokładnie ludzi, którzy mogą mieć dokładnie ten sam zestaw umiejętności i jedna z tych osób będzie zarabiała kilkanaście razy więcej niż druga, ze względu na to, że jest czy celebrytą, czy ma lepsze umiejętności komunikacji, sprzedaży i tak dalej i tak dalej, większą odporność na krytykę, grubszą skórę i tak dalej i tak dalej. Więc wiesz, tu nie ma w ogóle żadnych wątpliwości, że robienie właściwych rzeczy może powodować, że wyniki będą wzrastały geometrycznie pomimo tego, że robimy „mniej”. Co z resztą do pewnego stopnia Ci udowodniłem, jeżeli chodzi o Twój biznes, prawda? Już nie wchodząc w szczegóły, pewne czynniki, pewne wskaźniki poszły znacznie do góry pomimo tego, że robiłeś mniej. Problem polega według mnie na tym, jeżeli już chodzi o kwestię taką mentalną, emocjonalną, że jeżeli my sobie zwrócimy uwagę na to w jaki sposób ludzie budują swoje poczucie wartości, tudzież poczucie ważności, bo to po części jest bardzo często od dziecka, i to nie jest wymówka, że skoro tak było od dziecka to się tego zmienić nie da, tylko to po prostu źródło problemu. Jesteśmy przyzwyczajeni, nauczeni, że musimy się „starać” i jesteśmy nauczeni, i to szczególnie się mści w biznesie, że im więcej, im dłużej robisz i im bardziej się napocisz i jak jeszcze widać, że się pocisz to znaczy, że to jest warte więcej. Nie jeżeli chodzi o cenę, tylko że jakby zostanie bardziej docenione. Ale w momencie, w którym na przykład jesteś w tym biznesie, w którym jesteś to z mojego punktu widzenia absolutnie nie ma żadnej różnicy jak bardzo Ty się napocisz przy moim planie. A tak na dobrą sprawę jeżeli Ty mi potrafisz podać rozwiązanie mojego problemu w przeciągu 13 sekund zamiast pisać mi to na 130 stronach papieru to dla mnie to ma ogromne znaczenie dlatego, że ja nie muszę wtedy tracić czasu na czytanie 130 stron, a Ty mi to możesz powiedzieć w 13 sekund. Więc to szczególnie z czym według mnie mają ludzie problem w biznesie i to często z czym ja muszę pomagać ludziom, którzy już zarabiają porządne pieniądze, ale wciąż robią to w sposób powiedzmy niezoptymalizowany to jest to, żeby pamiętali, że chociażby w biznesie, ale również w sporcie, jesteś w biznesie wyników i za dodatkowe pocenie się nikt Ci nie płaci. Znaczy nie przyznaje się medalu zawodnikowi, na przykład MMA, za to, że spocił się bardziej, prawda? Jeżeli potrafi załatwić to w przeciągu 5 sekund uderzając jeden raz, to tak na dobrą sprawę jeszcze dostanie bonus. I podobnie rzecz powinna mieć swoje miejsce w biznesie. Natomiast my jesteśmy nauczeni tego, że musimy się starać, musimy się przejmować, musimy się stresować, bo to pokazuje, że nam zależy. Ale to nie jest strategia, która zabierze nas dalej, strategia która zabierze nas dalej to jest właśnie między innymi w biznesie bycie tak dobrym, że jesteś w stanie poprowadzić tego kogoś w stronę wyników nie uzależniając swojego wynagrodzenia od godzin, nie uzależniając swojego wynagrodzenia od ilości materiałów czy czegoś tylko po prostu od tego ile wartości potrafisz wygenerować w jego życiu, ile mu to przyniesie i im szybciej i łatwiej jesteś w stanie to zrobić tym tak na dobrą sprawę więcej pieniędzy możesz zarobić i to samo jest podczas treningu, nie? Znaczy no wiesz, to mi między innymi pokazuje moja praca z Kondziem, czyli z Konradem Topolskim. To ile ja się pokory przy okazji jeszcze nauczyłem i to moje, wiesz – zabawne, bo ja jestem starszy, a on jest młodszy, ale jato trochę wyglądam czasami jak młody szczeniak, który jest napalony i biegnie tam, biegnie i chce robić różne rzeczy, a on jest tym takim starym, mądrym psem, który mnie hamuje, bo wie, że w moim przypadku zdecydowanie mniej oznacza więcej, bo to musi być system, który musi się dać utrzymać, a nie po prostu widzimisię i zaharowywanie się.
M: Tu ja sobie pozwolę wrócić dosłownie parę minut w tył, czyli to, co powiedziałeś w kontekście właśnie rozwiązania problemu w 13 sekund. Ja mam jeden ze swoich ulubionych screenów na telefonie, czyli informację o tym, że kiedy przychodzi specjalista do mieszkania naprawić problem z cieknącym zlewem i zajmuje mu to 7 minut i mówi „ok, 200 dolarów” na co klient mówi „ale panie, pan pracował 7 minut”, a on mówi „ok, ale ja pracowałem 10 lat na to, żeby pracować teraz 7 minut”.
R: Dokładnie. Ale to wiesz, jeszcze przy okazji wracając do Franka Sinatry. Jest takie powiedzonko, które ja znam od Dana Kennedy’ego, który analizował swoją drogą Franka Sinatrę, był wielkim fanem, jeździ albo jeździł Rolls Roycem Dina Martina, czyli przyjaciela Franka Sinatry, i on tam między innymi miał taki cytat „Frank Sinatra nie ustawia sobie fortepianów”. I to chodziło o to, że jeżeli spojrzymy sobie teraz na przykład na gwiazdy i weźmy sobie gwiazdę pokroju Franka Sinatry, to między innymi to jest gość, zwróć uwagę, który tak, po pierwsze – załóżmy, że on teraz żyje, będę mówił w czasie teraźniejszym – który zarabia ogromne pieniądze i on po pierwsze jest zapowiadany, przychodzi, wchodzi na scenę kiedy już tam wszyscy są, wszystko jest ustawione, sprzęt, nagłośnienie i tak dalej i tak dalej, a potem kończy i wychodzi. To nie jest gość tak jak początkujący artysta, który przychodzi, taszczy swój sprzęt, rozkłada sobie mikrofon, sprawdza poziomy ustawień, właśnie podstawia to pianino i tak dalej. Nie, on właśnie robi mało, ale zajebiście, bierze bardzo dużo pieniędzy i wychodzi. Jest taka piękna scena w „Kapitanie Phillipsie”, kojarzysz ten film?
M: Tak, tak.
R: I jest taka fajna scena, jak jest to porwanie i tam ta marynarka wojenna negocjuje i to trochę nie wychodzi i potem Navy Seal’si przyjeżdżają tam na pokład tego krążownika czy co to tam było, żeby podjąć akcję ratunkową. I w pewnym momencie jest właśnie taki fajny patent, taki przeplatany z tego co pamiętam, gdzie z jednej strony jest pokazane jak negocjator z Navy Seals zaczyna negocjować, w ogóle się zaczyna energia zmieniać i drugie jak chłopaki się szykują do roboty. Przebierają się tam, zakładają strój, broń i tak dalej. I tam po prostu taka totalna cisza. Ci goście po prostu nic nie mówią. I to jest właśnie różnica pomiędzy wojskiem z poboru a operatorami z jednostek specjalnych. Że oni po prostu wchodzą, rozpierdalają i wychodzą i to jest tyle. I to jest właśnie 5%, nie? Oni po prostu tam przyszli, nie padło żadne zbędne słowo jak na profesjonalistów po prostu przystało, znali swój cel, mieli kompetencje żeby go wykonać, przyszli, przebrali się, odjebali, uratowali i pojechali i to było tyle. I to było właśnie te 5%. I jak widziałem tę scenę to właśnie obiecałem sobie, pamiętam w kinie z Martą na tym byłem, obiecałem sobie, że w swojej dziedzinie chcę być takim – chcę być po prostu gościem, który przychodzi, robi swoje, a potem wychodzi i koniec, nie? Bez zbędnych elementów, bez jakiegoś niepotrzebnego marnowania energii, stosując zasadę dźwigni, która się sprawdza.
Co utrudnia ludziom progres?
M: Powiedz mi tak – jakbyś miał, już jakby stricte zatrzymując się przy tym temacie, nie cofając się, żeby zachować ciągłość naszej wizji i rozmowy, jak zasady prowadzenia dobrego podcastu mówią, albo jak mówi John Rowland, jak zwał tak zwał, to jeżeli właśnie miałbyś tak naprawdę wyeliminować, nie powiedzieć które są najlepsze, ale wyeliminować trzy rzeczy, które realnie utrudniają osiągnięcie celu, czyli zupełnie z dupy strony, zamiast dodawać, to co trzeba bezwzględnie wyeliminować – to co by to było? Jakie trzy elementy w Twojej ocenie jako tego wymiatacza w swojej dziedzinie, zdecydowanie są w Twojej ocenie najbardziej utrudniające ludziom progres?
R: Rozpraszanie, nie ma wątpliwości, że to jest główny problem. To, że wiesz, ten jeden z moich ukochanych cytatów Nietzsche, że najbardziej powszechną formą ludzkiej głupoty jest zapominanie o tym, co chcemy osiągnąć. Więc rozpraszanie się, celowe lub niecelowe, oddzielny temat. Drugi element, który bym wymienił – myślę, że brak wiary/zaufania do siebie, to znaczy wynika on prawdopodobnie z założenia, że to jest w jakiś sposób trudne, co z kolei znowu, wiesz, przypomina mi się cytat z Chandlera, który powiedział, że sukces jest logicznym procesem liniowym, którym zarządzają istoty emocjonalne, to dlatego właśnie bycie emocjonalnym tak często stoi w całkowitej kontrze do osiągnięcia sukcesu, to jest to o czym mówiliśmy. Generalnie emocje osłabiają, generalnie oczywiście można, bo zaraz będą tam pokazywać, że niekoniecznie, ale generalnie bycie emocjonalnym nie służy. Więc pierwsze to byłoby rozpraszanie, drugie to byłoby brak wiary, no i trzeci, wiesz co, element, prawdopodobnie najważniejszy, bo mnie zaskoczyłeś tym pytaniem, więc ja sobie teraz to tak wyciągam z głowy… wiesz co, no prawdopodobnie z takich czy innych powodów – poddawanie się. To znaczy zrezygnowanie. Bo jednak większość osób, która po prostu pozostanie na torze, nawet robią rzeczy koślawo, wcześniej czy później dotrze do miejsca, do którego chciało dotrzeć lub przynajmniej czegoś podobnego. Wiesz, teraz znowu cytat – przy okazji mówiłem jaką mam kiepską pamięć do wszystkiego, ale teraz wiesz, zaczynam cytować z kolei Woody’ego Allena, wiesz, o tym, że 80% sukcesu to po prostu się pojawić. To jest naprawdę prawda. Oczywiście to samo pojawianie się i po prostu bycie konsekwentnym nie doprowadzi kogoś do 5%, ale zapewni, że będzie przynajmniej w tych 20%, które sobie radzą. Więc po prostu robienie swojego. Bez rezygnowania, ten taki upór, to jest to co Pressfield właśnie mówi w „Do roboty” czy w „Wojnie sztuki”. Ten po prostu taki ośli upór i parcie przed siebie potrafi zdziałać cuda. Tak, takie trzy elementy bym wymienił, dodałbym jeszcze czwarty, bonusowo, czwarte to byłoby właśnie oczekiwanie na jakiś cudowny stan, motywację i tak dalej i tak dalej. To byłby prawdopodobnie też element, który bardzo, bardzo ludzi rozwala. Ale chyba kluczowym byłoby to poddawanie się i rezygnowanie, bo nawet jeżeli się rozpraszasz, to co mówiliśmy – jesteś na diecie i dwa dni nie wyszły, nawet jeżeli tracisz wiarę i zaufanie, ale pozostaniesz na torze, po prostu mechanicznie pozostaniesz na torze, to prawdopodobnie wcześniej czy później dotrzesz tam gdzie chcesz być. To jest przykład mnie, o czym też już mówiliśmy na początku – czyli tak, owszem, rozpraszałem się, to jest jasne, tak, był taki moment, że już – przynajmniej na poziomie świadomym – ja utraciłem wiarę, że to w ogóle ma sens, ale coś kazało mi dalej iść i wciąż się pojawiały nowe wpisy, wciąż byłem, że tak powiem, wierny temu swojemu stylowi i kierunkowi, który obrałem no i nagle okazało się, że coś z tego wyszło. Zajęło mi to prawdopodobnie 3 razy dłużej niż innym, ale tak. A jestem ciekaw co Ty swoją drogą na ten temat sądzisz? No bo Ty jesteś na szczycie łańcucha pokarmowego w Twojej branży, to w ogóle nie ma co do tego wątpliwości – co według Ciebie Ty byś powiedział – jakie trzy elementy pomogłoby ludziom, którzy chcą być na przykład w Twojej branży na samym szczycie? Pomijając kompetencje oczywiście.
M: Nie przypadkowo rozmawiałem z Tobą dzisiaj o Sinatrze, bo jestem po 34-tym seansie serialu „Cobra Kai” i tam jest piosenka Dina Martina „Ain’t that a kick in the head”, którą z resztą Sinatra też śpiewał chyba w swojej wersji i automatycznie załączyła mi się playlista, na której pojawia się Frank. I tam pojawia się piosenka, teraz przypomnę sobie pewnie tytuł w międzyczasie, natomiast on tam ma fragment, w którym mówi, że cały czas upada i wstaje, i upada i wstaje, i upada i wstaje, i to jest dokładnie to o czym ja uważam, że w kontekście mojego zawodu czy tego gdzie udało mi się zajść przy pomocy naprawdę wielu osób, to jest właśnie to – z resztą ja się zawsze śmieję, że rok w rok zawsze jest taka sytuacja, która powoduje, że wiesz, sprowadza mnie delikatnie do parteru, siadam sobie w tym parterze, zastanawiam się co mogę zrobić lepiej i znowu staram się wspinać na szczyt tego łańcucha pokarmowego czy chociażby gdzieś tam. I faktycznie dla mnie tym elementem najbliższym ideałowi i temu co mi pozwala zachowywać jakiś tam rezon, no to jest dyscyplina i robienie i powtarzalność –czyli to, o czym mówi Jocko, jakby trochę w mojej parafrazie, ale wiesz, „discipline equals freedom”, i to że z uporem maniaka wstaję, i mimo tego że cholernie mi się wielu rzeczy nie chce robić, mimo tego że cholernie nie chce mi się szykować 545 planu na insulinooporność, w którym muszę poprawić, zmienić dosłownie 3 rzeczy żeby był skuteczny akurat dla tej indywidualności czy dla tej jednostki, bo to jest ta różnica, która powoduje, że dany plan będzie skuteczny lub nie będzie skuteczny. To jest ta dyscyplina, że po prostu wiem, że muszę to zrobić i robię.
R: Czyli tak naprawdę powiedzieliśmy to samo, bo ja to nazwałem niepoddawaniem się, Ty to nazwałeś dyscypliną, ale to jest po prostu to, że robisz, jak Ci się nie chce to robisz to mechanicznie, wszystko jedno czy to robisz zainspirowany, zmotywowany czy to robisz mechanicznie i na siłę, ale po prostu wstajesz i robisz, a jak wypadłeś z toru to na niego wracasz, jak się przewróciłeś to się podnosisz i po prostu dalej idziesz przed siebie i tyle, no. Robisz co jest do zrobienia i to tyle. Także my się zgodziliśmy z tym.
M: Ja uważam, że też jakby ten stopień, nazwijmy to „pierwszego Dana” w naszych dyscyplinach, czyli tego czym się zajmujemy, trochę, przynajmniej w moim wypadku, pomogły wszystkie fuck’upy, które doprowadziły do tego, że musiałem dowiedzieć się, czemu te fuck’upy doprowadziły do tego, tak? No wiesz, ja jakby bezwzględnie sylwetkowo nie przypominam każdego typowego dietetyka czy trenera, bo jestem raczej z tych większych, ale musiałem zapłacić dosyć dużą cenę za wszystkie głupie pomysły żywieniowe, na jakie wpadłem. Czyli od momentu kiedy byłem wycięty w pień do momentu do kiedy była zupełna tragedia w 2017 roku, musiałem zapłacić bardzo duży podatek za swoją głupotę, ze swojej głupoty wyciągnąłem wnioski, które staram się przekładać na ludzi, z którymi pracuję. Czyli staram się ich uchronić przed popełnianiem moich głupich błędów, tak? Jak mówi ta legendarna historia o kowboju z Oregonu, że są trzy rodzaje ludzi – jedni uczą się z książek, inni uczą się od innych, a trzeci nie nauczą się niczego dopóki sami nie nasikają pod płot pod napięciem, nie?
R: Dlatego nam się tak dobrze pracuje. „Stowarzyszenie porażonych prądem”.
M: Z resztą Pączek dokładnie do tego samego stowarzyszenia należy, więc dlatego nie mamy problemu w kontakcie w tej trójcy, nie?
R: Ale to ważny element, ja Ci na sekundę przerwę, bo to jest ważny element dlatego, że właśnie z punktu widzenia biznesu, dlatego że my sobie mówiliśmy o ustalaniu celów i tak dalej i tak dalej przed chwilą, ale to jest właśnie, to też, co jest charakterystyczne dla ludzi, którzy wylądowali na szczycie, to jest to, że ci ludzie, świadomie czy nie, myślą i działają w oparciu o system. I system polega na tym, że jak się zdarzą niepowodzenia, jak się zdarzą wpadki, nawet ogromne, to potem analizuje się je i wbudowuje się – ja już cały czas powtarzam, między innymi, w jaki sposób na świecie zapewniane jest bezpieczeństwo lotnicze. Każda katastrofa lotnicza jest analizowana po to, żeby wyciągnąć wnioski jak to się wydarzyło i zapobiec kolejnym, czyli na przykład system lotnictwa jest właśnie systemem. Lotnictwo cywilne oparte jest o to, że ludzie – specjaliści – analizują co się wydarzyło żeby tego nigdy nie powtórzyć. Ja pamiętam oglądałem kiedyś taki film dokumentalny, nie pamiętam już teraz jaki był tytuł, ale w wielkim skrócie – gość zajmował się tym, że jeździł w strefy konfliktu, sprzedawał limuzyny, które były uzbrojone, kuloodporne. I on pracował dla jakiejś tam niemieckiej firmy, nie pamiętam co tam sprzedawał. Czyli jak wybuchała wojna, konflikt to on tam jechał. I on właśnie mówił, że – ok, pojechałem gdzieś tam i sprzedałem limuzynę, nie? I sprzedałem to za duże pieniądze ryzykując życie. I gość jedzie tą limuzyną i nagle jebut, nie? Kula przeszła akurat tak, że nie trafiła ani w szybę, ani w stal, tylko przeszła przez uszczelkę i gościa zabiła. No, ale my przecież w takim razie mogliśmy przeanalizować – hej, w takim razie potrzebujemy, kurczę, jakiegoś lepszego rozwiązania niż te uszczelki i w tym momencie następny samochód był już lepszy. I teoretycznie tam był totalny fuck’up – sprzedali klientowi samochód, który miał mu zapewnić bezpieczeństwo i gość zginął. Ale z punktu widzenia firmy, która myśli w kategorii systemu to po prostu było coś co pozwoliło zbudować lepszy system, wersję 2.0, 3.0, 4.0 i tak dalej i tak dalej. I oni zaczęli tworzyć kolejne samochody, były już lepsze, nie wiem czy doskonałe, ale przynajmniej do tej doskonałości się zbliżali. I dokładnie to o tym mówisz. Jesteś w takim biznesie budowania doskonałości pod tytułem – powstaje wersja 2.0, 3.0, teraz, nie wiem, jest wersja 27.0, i kiedyś będzie wersja 33.0, i na tym to dokładnie polega. Ja mówiłem już, kurde, u Gryna, gruba skóra i wybiórcza pamięć – na tym polega sukces.
Biznesmeni a sport
M: I olbrzymie jaja – to jest kolejny element, tak zwane „kochones” olbrzymie. Wracając do samych sztuk walki i sportowców, bo to jest kolejna rzecz, która… może w ogóle inaczej – to jest wpis, po którym ja w ogóle na Ciebie trafiłem, czyli moment, w którym ja poznałem Zenjaskiniowca.pl to była moja rozmowa z Koczwarą, wracałem ze szkolenia z Zielonej Góry wypożyczonym samochodem, bo to było świeżo po tym jak baba, dosłownie, zaparkowała mi swoim samochodem w dupie mojego samochodu i zatrzymała się w połowie bagażnika. I pamiętam, że Koczwara do mnie zadzwonił i mówi do mnie tak: „Mareczku, musisz posłuchać tego pana, pana Rafała, jest zajebisty, bo pan Rafał nie mówi Ci, że kluczyki do Twojego porsche leżą na ulicy, tylko pan Mazur mówi Ci, że Twoje porsche gdzieś tam jest, ale musisz na nie ciężko zapierdalać”. Mówię dobrze Kamilku, posłucham sobie i wracając puściłem właśnie – z resztą Koczwara wysłał mi link do „Być jak Connor McGregor”. I pamiętam, że słuchałem tego i oczywiście jako fan sztuk walki z każdej płaszczyzny to po prostu obsesyjnie tych wszystkich części słuchałem do momentu, w którym Kinga – z resztą Kinga pozdrawia i pyta się kiedy przyjedziecie do nas pochodzić w górach, dobrze że sobie przypomniałem, bo by mi urwała jaja, wracając do kochone.
R: Również pozdrawiamy.
M: Także, bo burgery czekają, to jest też kolejna ważna sprawa.
R: Będę za pół godziny.
M: To czekaj, skończmy te 8 godzin naszego podcastu, wtedy będą ciepłe.
R: Już będę jadł zimne, ale niech będzie no.
M: I wiesz, bo jak popatrzymy sobie na biznes i sport, z resztą Ty sam użyłeś wcześniej porównania do Ronaldo, Messiego czy Lewandowskiego, to ci top of the top mają ze sobą, czy to w sporcie czy biznesie – z resztą wielu sportowców jest cholernie dobrymi biznesmenami –bo teraz Ronaldo wskoczył na pułap miliona euro albo miliona dolarów jako jeden z niewielu sportowców na świecie.
R: Miliarda!
M: Miliarda, jednego miliarda! Tak, dokładnie. Bo widziałem, że Floyd Mayweather udostępniał taką grafikę, że „one billion dollars” i właśnie Ronaldo był na tej grafice obok Floyda.
R: Ronaldo, Messi, tak, tam był?
M: Tak – Ronaldo, Messi, Floyd i…
R: Tiger Woods i jeszcze ktoś był.
M: Z resztą zaraz sobie zobaczymy, ale chyba był, wydaje mi się, że jeszcze Lebron był na tej grafice. W każdym bądź razie, zostawiając panów z miliardem na koncie z dala, jakie są te wspólne elementy, jak myślisz, co łączy tych sportowców z top of the top z biznesmenami top of the top? Ten element taki najbardziej wspólny?
R: Wiesz, to wydaje mi się oczywiste, no bo po pierwsze – to jest rywalizacja, i jedno i drugie jest rywalizacją, po drugie – jedno i drugie, sport i biznes, opiera się na kompetencjach, umówmy się. W biznesie, oczywiście – z resztą podobnie jak w sporcie – Floyd Mayweather jest najlepszym bokserem, ok? Ronaldo czy Messi są najlepszymi piłkarzami, to nie jest przypadek, że oni są najbogatsi, to akurat tutaj bardzo rzadko – w biznesie częściej się zdarza, że jakaś firma, która nie ma najlepszego produktu może mieć więcej pieniędzy niż firma, która ma świetny produkt, ale nie potrafi go sprzedać. Natomiast generalnie w sporcie nie. Czyli na pewno to są ludzie, którzy mają skrajnie wysoki poziom kompetencji. Na pewno to są ludzie, którzy są tytanami pracy, to w ogóle co do tego nie ma żadnych wątpliwości, oni mogą udawać, że nie są, tak jak Floyd lubi się pokazywać – pamiętam, przed tą walką z Connorem McGregorem, gdzie no powiedzmy, prawdopodobnie nie musiał ćwiczyć jakoś bardzo intensywnie, to ja pamiętam, tam były filmiki gdzie on sobie na rowerze jeździł, fryteczki jadł i tak dalej, no ale nie ma wątpliwości, że tam praca odchodziła konkretna. Więc to są te elementy, myślę, które bym połączył – odporność na pewnego rodzaju presję, odporność emocjonalna, tego typu elementy, podstawowe. Natomiast też nie zapominajmy, bo ja mam wrażenie, że dzisiaj jest popełniany błąd i być może po części się do tego sam przyczyniłem, że stawia się dzisiaj znak równości pomiędzy sukcesem w sporcie a sukcesem w biznesie. A jednak umówmy się, no biznes jest sportem czy grą intelektualną, jednak mimo wszystko. To znaczy naprawdę nie potrzeba biegać ultra maratonów, żeby odnosić sukcesy w biznesie. A to, że ktoś potrafi znieść ból, który czuje podczas biegania ultra maratonu nie oznacza na przykład, nie przekłada się koniecznie na to, że potrafi znieść ból krytyki publicznej. Więc są elementy, które są bardzo, bardzo, bardzo podobne i dlatego lubię czytać o sporcie i lubię pracować ze sportowcami, ale też są elementy, które są inne. I niekoniecznie, wiesz, wymrażanie sobie tyłka w przeręblu, bieganie ultra maratonów czy podnoszenie setek kilogramów, niekoniecznie musi przełożyć się na sukces w biznesie, bo jednak biznes jest bardziej intelektualny a mniej fizyczny i mniej emocjonalny.
M: Chociaż jak popatrzymy sobie na wiele osób, o których Ty mówisz, i o których Ty nagrywasz to każdy z nich w jakiś sposób ma dużo wspólnego z aktywnością fizyczną, bo czy popatrzymy na Bilzeriana, który jest aż do granic możliwości uzależniony od treningu, abstrahując od całej reszty rzeczy, które tam po prostu się pojawiają. Natomiast on dosłownie w każdym miejscu gdzie jest ma siłownię – to jest 100 na 100. Czy Ed Mylett, no raczej po jego posturze widać, że do osób niećwiczących on nie należy.
R: No na pewno nie.
M: No i wiesz, tu możemy wymieniać sobie dalej – czy Kevin Hart, o którym mówiłem w kontekście Maćka Jagielskiego w podcaście numer 3 – to też jest osoba, która jest uzależniona od sportu. MarkWahlberg, abstrahując od tego, że oni po części zarabiają swoją aparycją, natomiast to mi zawsze gdzieś tam przychodzi do głowy ta myśl, że realnie nie wykształcisz umysłu nie kształcąc ciała, nie wykształcisz ciała nie kształcąc umysłu, tak? I takim wspaniałym przykładem jest Josh Waitzkin, czyli szachista, który jest arcymistrzem szachowym, a pomimo tego, że jest arcymistrzem szachowym jest też posiadaczem czarnego pasa w brazylijskim ju-jitsu pod Marcelą Garcia. Czyli w dwóch dyscyplinach, które są bardzo różne, ale jednocześnie bardzo podobne, tak? Ja zawsze uważam, że jest ten element sportu bardzo istotny w kontekście działania biznesowego. Myślę, że w dużej mierze to jest też ten kontekst, który mocno potwierdza się wśród osób z biznesu i odwrotnie – i osób ze sportu, że ci wybitni sportowcy są bardzo dobrymi biznesmenami w większości – no bo Tyson nie był wybitnym biznesmenem.
R: Ale się teraz odbił podobno, nie?
M: Ale się odbił. Zaraz do tego wrócę, bo to jest dobra historia, o której będę chciał z Tobą porozmawiać. Natomiast faktycznie, jeżeli popatrzymy na tych biznesmenów takich dosyć wysokiej klasy, no niekoniecznie ze świata IT, bo jakby Gates czy Zuckerberg czy Bezos nie należą do najbardziej wysportowanych osób na świecie.
R: No Bezos już teraz wiesz, teraz się zmieniło jak ma tą nową koleżankę…
M: Więc jakby tutaj ten sport i ta aktywność fizyczna odgrywa bardzo dużą rolę, jakby powiedziała moja dobra koleżanka, pani doktor Joanna Podgórska, którą bardzo serdecznie pozdrawiamy.
R: Pozdrawiamy!
M: Aktywność fizyczna wpływa na stymulację czynników neurotroficznych, które pobudzają procesy myślenia i pobudzają procesy kreatywności.
R: Znaczy nie mam wątpliwości, że większość z tych ludzi jest w formie, natomiast tu akurat ja się generalnie zgadzam z Penią, który właśnie powiedział, że to jest nieporozumienie, ci goście którzy ćwiczą po kilka godzin dziennie, bo masz być w biznesie robienia biznesu a nie w biznesie robienia sześciopaka. Więc ja się po części z tym zgadzam, że jeżeli ktoś faktycznie ma biznes i zajmuje się tym biznesem na poważnie to raczej, raczej nie będzie – raczej, bo oczywiście zawsze są wyjątki – nie będzie w stanie być na poziomie wyczynu czy blisko, powiedzmy tutaj bym się z tym zgodził. Ale też widzimy i jednak generalnie ludzi, którzy o siebie dbają i wiesz, są przykłady ludzi bardzo bogatych, którzy ok, może niekoniecznie wyglądają, ale na przykład w momencie, w którym ktoś ma parę miliardów dolców i ma 80 parę lat i na przykład robi nawet tą poranną gimnastykę to to i tak już jest coś czego on teoretycznie robić nie musi, bo tak naprawdę może mieć wywalone na wszystko, ale nie mam wątpliwości, dlatego ja mówiłem – stan ciała, stan ducha, stan konta. Wydaje mi się, że właśnie szczególnie dzisiaj jesteśmy w takim czasie między innymi właśnie dzięki takim ludziom jak pani doktor Joanna Podgórska, że oni pokazują nam jak ważne jest właśnie to zadbanie o umysł i jak generalnie wydaje się coraz bardziej problematyczne rozdzielenie w ogóle ciała i umysłu, tak na dobrą sprawę to się nawzajem przenika. Więc nie ma wątpliwości, że dbanie o siebie, w tym również jakiegoś rodzaju trening będzie wpływał pozytywnie, pod warunkiem oczywiście, że nie przegniemy i zostanie nam jakakolwiek energia i siły do tego żeby się zajmować biznesem.
M: Nie chciałbym skłamać, więc pewnie wyprowadzisz mnie z błędu, ale to stoicy dawali Ci zadanie, że zanim możesz zostać stoikiem najpierw musisz zadbać o swoje ciało?
R: Taoiści. Że dopiero kiedy zajmę się swoim ciałem to możemy przejść do pracy nad swoim umysłem. Oczywiście tu nie chodziło, że wiesz, 4% tkanki tłuszczowej, chodziło o jakiś po prostu podstawowy poziom przyzwoitości.
M: Jasne. Bo wiesz, tu jeszcze tym kolejnym elementem, który na mnie robi wrażenie to jest ten kontekst tego, że tak jak każdy biznesmen – im dalej w las w tym bardziej to widzimy, bardzo często tam wywlekane są pewne sekrety, po latach to tak samo każdy sportowiec ma jakąś swoją ciemną stronę i Ty bardzo dużo o tej ciemnej stronie mówisz w kontekście filozofii działania i postępowania. I z resztą o tej ciemnej stronie pisałeś w „Nie być jak Connor McGregor”, to chyba była część 4. Swoją drogą Connor się ostatnio ponownie popisał, nie wiem czy widziałeś, że tam gdzieś się obnażał, pokazywał swoje intymne części pewnej pani i są na to świadkowie.
R: Serio?
M: Serio.
R: No właśnie…
Każdy ma ciemną stronę
M: Ale tak jakby wracając do Tysona, bo Tyson był ostatnio u Rogana, jednym w ostatnich podcastów, które przeprowadzał jeszcze w Kalifornii. I Tyson tam ma taki genialny cytat, jest dosłownie genialny, bo pokazuje takiego Tysona z lat 80’, dosłownie z lat 80’, że w biciu ludzi jest coś co, w dosłownym tłumaczeniu, doprowadza go do orgazmu. Bo to była rozmowa na temat tego – nie wszyscy słuchacze pewnie wiedzą, bo nie wszyscy siedzą w sporcie – Mike Tyson ma powrót do ringu i będzie walczył z drugą legendą boksu –Royem Jonesem Juniorem. I Rogan się właśnie zapytał Tysona o to, że ostatnio jak tu był to mówił o tym, że on nie chce boksować, bo boks budzi w nim wszystkie złe instynkty, na których wyciszenie tak długo pracował. No i Tyson mu właśnie odpowiedział – „wiesz Joe, w biciu ludzi jest coś co doprowadza mnie do orgazmu” czy tam coś orgazmistycznego, trudno dosłownie przetłumaczyć, ale genialny cytat, także… Jak jest z tą ciemną stroną? Bo to jest też bardzo ważna kwestia w kontekście tych ludzi, którzy realnie osiągają sukces, bo jak popatrzymy na Floyda czy popatrzymy na wcześniej wspomnianego golfistę – Tiger’a Woods’a – no to ta ciemna strona taka jest dosyć gruba.
R: No tak, wiesz, bo ciemna strona to jest ta taka bardzo „prywatna” część, nazwijmy to, motywacji, tego co nas naprawdę kręci, która – jeżeli spojrzymy na to przez pryzmat życia w społeczeństwie i przez pryzmat moralności, które są przecież wtórne w stosunku do istot biologicznych, którymi jesteśmy, no jest ta tak zwana „zła” i to się bardzo często wiąże z jakiegoś tam rodzaju potężną dawką próżności, często chciwości i instynktów różnego rodzaju drapieżnych, że tak powiem, które są po prostu w nas. I wiesz, jeżeli sobie spojrzymy na to tak na trzeźwo i bez żadnych zbędnych ocen i nie będziemy sobie myśleli o tym w kategorii moralizatorstwa, a będziemy sobie analizowali z punktu nieskuteczności no to to są potężne siły, które są w nas, więc to co jest ciemną stroną to są takie „pobudki”, o których my często nie chcemy mówić, chociażby to może być na przykład bardzo prosta, którą jestem absolutnie przekonany, czuła każda słuchająca nas osoba pod tytułem „dobra to ja pokażę temu chujowi czy ja pokażę tej czy tamtemu czy sąsiadowi czy ja będę miał lepszy samochód” i tak dalej. I teraz jeżeli to jest właściwie nakierowane i jeżeli to my faktycznie jesteśmy w stanie trzymać tę bestię na smyczy i ją z tej smyczy spuszczać albo tę smycz popuszczać żeby potem ją z powrotem ściągnąć kiedy trzeba no to to jest fantastyczna sytuacja, dowcip polega na tym, że te siły są dosyć potężne, więc może się dziać różnie i tak to się właśnie działo w przypadku wspomnianych dżentelmenów takich jak chociażby Mike Tyson, takich jak Floyd, który przecież też zaliczył odsiadkę, czy Tiger Woods wydaje się być gościem, który właściwie jest taką kwintesencją całej tej historii o ciemnej stronie, no bo to był gość, który dominował w golfie i tak na dobrą sprawę to na ogół polegało na tym –ok, to kto dzisiaj będzie drugi? On był dominatorem do tego stopnia, że ludzi, znaczy zawodników innych, paraliżował strach, więc Floyd, przepraszam, Tiger Woods był dominatorem no i potem się okazało, że również zaczął to przenosić na życie prywatne i zaczął „outsource’ować” pewne rodzaje usług seksualnych w momencie, w którym jego – znaczy ja nie podaję tych szczegółów po to, że lubię ploteczki, tylko do pewnego stopnia żeby pokazać jak to działa, czyli ponieważ on już wtedy był na poziomie setek milionów dolarów no to tak na dobrą sprawę mógłby się umawiać i spotykać gdzie chce, z kim chce, w sensie z modelkami i tak dalej i tak dalej, a jak się okazało wolał grę tego typu, że na przykład w momencie, w którym jego żona wychodziła na siłownię na godzinę to on jechał do jakiegoś tam pobliskiego sklepu gdzie była jakaś sprzedawczyni, prawda, i tam zabierał ją na parking, więc tego typu zabawy, takie jakby on ciągle kusił do pewnego stopnia los, co wiesz co, myślę że jest bardzo logiczne, bo w momencie, w którym po pierwsze potrzeba pewnego rodzaju poczucia wyższości, poczucia bezkarności żeby dojść na jakiś poziom to pomaga, i potem oczywiście jeżeli uwierzysz, że faktycznie jesteś bezkarny no to to otwiera przed Tobą wiele możliwości, ale też otwiera wiele drzwi do poważnych kłopotów, no tak się stało w przypadku wszystkich wymienionych facetów, no to co mi opowiadasz, ta kolejna historyjka z Connorem McGregorem, no jakby to pokazuje gdzie on przynajmniej momentami bywa mentalnie, pewnego rodzaju w ogóle całkowite już skoncentrowanie się tylko na sobie i całkowite poczucie absolutnej bezkarności jest w dużym stopniu prawdziwe, no bo powiedzmy stać go na tego typu skandale najprawdopodobniej jakoś tam z nich wyjdzie, więc to jest ten element ciemnej strony, która – ja wierzę – jest we wszystkich nas, podłączenie się do niej i nakierowanie na pozytywny projekt, nie na demolowanie swojego życia i życia innych, tylko na pozytywny projekt jest fantastycznym elementem, który znacznie ułatwia drogę i ruszenie, dlatego ja między innymi mówiłem, że w momencie, w którym ktoś ma problem z „motywacją”, jest w dupie życiowo, to jednym z najlepszych elementów jakie może zrobić to po prostu się potężnie wkurwić na siebie i na innych i nakierować ten gniew, ochłodzić go i nakierować go na konstruktywne działanie i to też jest jedna z tych koncepcji u mnie, o której mówiłem już wiele lat temu, która mi z resztą też pomogła jak ja nakierowałem swoje wkurwienie na siebie, swoje obrzydzenie do swojej postawy, tego co sobą reprezentowałem i nakierowałem to na jakieś tam konstruktywne rzeczy, z których dzisiaj też mogą czerpać inni ludzie i przy okazji mi to pomogło – no i to jest właśnie ta ciemna strona. Wiele osób twierdzi, że jej nie ma – w co nie wierzę –wiele osób po prostu nie jest do niej podłączone. I wiesz, i w momencie, w którym połączysz, do pewnego stopnia, tak jak mi się wydaje, że praktycznie wszyscy na jakimś poziomie – znaczy na pewno wszyscy są próżni. A jak powtarzam – najbardziej próżni są ci ludzie, którzy twierdzą, że nie są próżni, bo oni są próżni z powodu rzekomego braku próżności, więc od próżności w ogóle nie ma ucieczki. Więc ten rodzaj jakiegoś takiego wrodzonego nam do pewnego stopnia narcyzmu i koncentracji na sobie. Jeżeli połączymy te dwa elementy, które wydają się być paradoksalne, ale nie są – czyli jakieś poczucie wyższości, tego że ja jestem lepszy od innych, ale jednocześnie też często kompleks niższości, który jest w nas, jeżeli te dwa elementy się połączy no to to wychodzi mieszanka wybuchowa, jeżeli faktycznie nakierujemy to na właściwy projekt i jeżeli przy okazji zdobędziemy właściwe kompetencje. I wiele osób nie kuma, już tam kończę powoli tą przydługą wypowiedź, wiele osób nie kuma jak zajebiście ważna jest umiejętność życia „w paradoksie”, czyli tego – każdy mniej więcej rozumie, że można jednocześnie kochać i nienawidzić. I to się odnosi do wielu momentów. Większość z nas ma jednocześnie jakieś „poczucie wyższości” i „kompleks niższości”. Czyli jednocześnie czujemy się mali i bezradni, a z drugiej strony boli nas to, bo uważamy, że jesteśmy cudowni, wyjątkowi i tak dalej. Więc jeżeli to się potrafi połączyć i uruchomić potem i zacząć robić coś we właściwym kierunku po to, żeby być na przykład na szczycie w swoim zawodzie czy tam w swoim sporcie, no to to jest naprawdę zajebisty element.
M: Mi się przypomina zawsze w kontekście tych sportowców, ciemną stroną – Jordan, którego po prostu wszyscy uwielbiają, a nie każdy kojarzy go z tej ciemnej strony, o której czy to mówi Grover czy ten dokument „The last dance”, z resztą on trochę jest wybiórczy jeśli chodzi o tą historię Jordana, ale ogólnie – Jordan był kawałem chuja i jakby to co mi się podoba w książce Tima Grovera „Nieustępliwy” to jest to kiedy on opisuje, że Jordan wchodził do szatni przeciwników pod pretekstem przywitania się z kimś kogo zna i dosłownie przez trzy minuty po prostu patrzył na całą szatnię żeby pokazać im swoją wyższość. To jest ten element naprawdę takiej… no dla mnie to jest taka, no trudno nazwać to pozytywną ciemną stroną, natomiast no jest to pozytywna ciemna strona…
R: To dokładnie przywraca nam tę rozmowę z samego początku. On – jeżeli przeczyta się biografię Jordana, która zdaje nazywa się „Jordan”, nie pamiętam jak się nazywa i nie lubię koszykówki i w ogóle nie lubię sportów zespołowych, ale ta biografia jest genialna i napisana jest przez kogoś, kto albo w świadomy sposób kumał czym jest ciemna strona, albo podświadomie szedł. Świetnie jest ta książka napisana. Tak na dobrą sprawę kariera Jordana polega na ciągłym szukaniu nowych powodów do wkurwienia i nawet jak już, zdaje się, zakończył karierę i tam dostawał jakąś tam nagrodę za całokształt, to nawet podczas tego swojego wystąpienia, które tam trwało 30 minut, to chyba przez 20 minut narzekał i wkurwiał się na to, że kiedyś jak był w collage’u to nie trafił do drużyny i tak dalej – nawet wtedy. Więc jakby on jest przykładem takiego wkurwionego czarnego chłopaka, który zamiast rozpierdalać samochody na ulicy po prostu postanowił zrobić karierę w sporcie i przy okazji zarobił też ponad miliard, już jako właściciel. Ale to jest właśnie odkładnie to. On mógł pójść w dragi, on mógł pójść w gangsterkę, mógł zrobić z tysiąc różnych rzeczy „negatywnych” z tym swoim gniewem, a nakierował go na to, żeby siebie zbudować i teraz jeszcze zbudował nie tylko swoją legendę jako sportowca, ale teraz jeszcze buduje imperium sportowe jako właściciel klubu koszykarskiego, nie? Jakby to jest dokładnie to o czym ja mówię. Pamiętam też taka scenka kiedyś była z Olbrychskim, taki był film polski „To ja złodziej”. I tam w wielkim skrócie był jeden chłopaczek, który kradł samochody i Olbrychski grał zdaje się jakiegoś tam artystę, który jeździł Jaguarem pamiętam. I tego Jaguara mu skradziono, ale była tam w skrócie taka scenka jak właśnie Olbrychski jedzie ze swoją żoną i właśnie mówi – gdyby Picasso nie był takim skurwysynem to by malował jedynie widokówki. I coś w tym było, bo po prostu Picasso też zdecydowanie wychodził z ciemnej strony, ale to między innymi, ten jego totalny egocentryzm i to poczucie wyższości nad innymi powodowały jednocześnie, że on był wyższy od innych w tym co robił, czyli był jednym z największych artystów jacy kiedykolwiek żyli na Ziemi.
M: Jak już rozmawiamy o Jordanie i ciemnej stronie, to zupełnym przeciwieństwem Jordana, w takim kontekście tej ciemnej strony, no to przecież był Rodman, tak? Który dokładnie całą swoją ciemną stronę przekierował na dragi i na wszystkie inne używki jakie ówczesny świat miał do zaproponowania.
R: No, zrobił też jakąś karierę. Dzisiaj wciąż go pamiętamy, prawda? Być może sam Rodman miał większy „surowy talent” niż Jordan. Ale Jordan włożył dużo więcej pracy i właśnie był bardziej zdyscyplinowany no i efekt tego widzimy dzisiaj. Jordan buduje imperium a Rodman wita się z Kimem.
M: To też jest pewnego rodzaju sukces. Uścisnąć rękę Kimo.
R: Kto by nie chciał.
M: Znaczy – kto by spróbował mu odmówić? Do tego bym raczej poszedł.
R: Mogło by być szkodliwe dla zdrowia.
Książkowe „top 3”
M: Dobra. Idąc dalej, wracając do książek i tej tematyki to powiedz mi – jakie książki najchętniej dajesz w prezencie? To jest bardzo podchwytliwe pytanie, bo rozdajesz książek dosłownie multum, bo sam mam od Ciebie chyba z 6 pozycji, także jestem ciekawe Twoich takich „top 3” jako książki prezentowe.
R: Najczęściej daję moją –z Marcinem Osmanem, „Zostań Drapieżnikiem”. To co stworzyliśmy na podstawie naszych rozmów. Znaczy po prostu jest naprawdę dobra, bo jest dobra, bo jest przekrojowa, bo sobie też omawialiśmy pewne tematy i tam rozdziałów jest wiele dosłownie od kwestii tego, że nie potrzeba motywacji po to jak lepiej sprzedawać, więc jest bardzo przekrojowa i nie można jej kupić gdzieś tam w Empikach, można dostać u Marcina Osmana, u niego na stronie, jego wydawnictwa OSMPower. Na pewno zawsze daję – znaczy wszystkie książki, które daję tak najczęściej to są książki, które są z OSMPower z prostego powodu – że sobie z Marcinem rozmawialiśmy i Marcin Osman, czyli właściciel razem z Kamilą Kruk OSMPower, wydał część książek, o których ja mówiłem, i które były dotychczas tylko po angielsku. Więc tak – na pewno Felix Dennis jest oczywiście, obie te książki, które wyszły są świetne biznesowo, to są jedne z najlepszych książek, z resztą Robert Gryn, który ostatnio sprzedał swoją firmę Codewise za jakieś mniej więcej 140 milionów złotych, budował ją w oparciu o książkę FelixaDennisa o czym mówił całkowicie otwarcie, więc Felix Dennis. Wspomniany przez Ciebie Grover, prawda? To jest „nieustępliwy” ona zdaje się nazywa. Grover też bez wątpienia. Pressfield ma absolutnie wyjątkowe miejsce w moim życiu i tak jak jest to powiedzenie, że kiedy uczeń jest gotowy to pojawia się nauczyciel, to jak się Pressfield pojawił to wtedy były dwie książki jego, jedno to było „The war of art” czyli to co właśnie teraz całkiem niedawno wydał Marcin Osman jako wojna sztuki – nie sztuka wojny tylko wojna sztuki. Wybitna pozycja, która być może, a właściwie uratowała mi życie razem z drugą książką, która nazywa się „Do the work” i ona po polsku wyszła jako „Do roboty”, ewentualnie drugi tytuł to jest „Pociągnij za spust”. I trzecia z tej trylogii takiej, właśnie Pressfielda, to jest książka „Zostań pro”. Te trzy książki są bardzo ważne i Pressfield jest bardzo, bardzo ważny w moim życiu, więc to są te książki, które rozdaję najczęściej. Ale są też tytuły, o których nie mówię i nie powiem i one są bardzo niszowe i specjalnie je zostawiam, bo jeden z najważniejszych elementów w życiu to jest przewaga i żeby nie tracić przewagi i żeby nie tracili tej przewagi ludzie, którym tą książkę daję, co jest pewnego rodzaju moim uznaniem ich pozycji i wartości w moim życiu. Daję książki, które są ważne, i których tytułów nie podam. I ostatnio taką dostałeś.
M: Tak, bardzo, bardzo dziękuję, jest następna na liście, bo właśnie kończę Pressfielda, ostatnie trzy pozycje.
R: Właśnie, Pressfielda jak oceniasz? Który Ci się najbardziej przydał?
M: „Etos wojownika” przeczytałem w jedno popołudnie, w 45 minut dosłownie.
R: A bo to taka broszurka.
M: Dokładnie. Kompletnie nie zrobił na mnie wrażenia, bo w tej filozofii wojownika zdecydowanie Sun Tzu czy Musashimi bardziej odpowiada, mimo tego, że Musashi, tak jak sam mi powiedziałeś, jest cholernie nudną książką. Ale są pewne perełki, które mi się podobają, bo Musashi mi przypomina założyciela kyokushin karate, czyli Masutatsu Oyamę, którego cytaty realnie towarzyszą mi od 12 roku życia, i które dla mnie są po prostu genialne, w wielu kwestiach. I w wielu kwestiach pokrywają się z tym o czym my sobie rozmawiamy i na co zwracamy uwagę, bo takie rzeczy jak na przykład, że codziennie trzeba wykraczać poza granice swoich możliwości. Czy to w kontekście samego celu, że człowiek może być biedny, ale jeżeli ma cel i usiłuje go osiągnąć to jest – używa słowa – jest piękny. Więc dla mnie tutaj Oyama, Sun Tzu i właśnie Musashi, w tym kontekście etosu wojownika, są dużo lepsi. Natomiast „Do roboty” jest genialną pozycją, to jest dosłownie pozycja, to jest „musthave” dla każdego komu się wydaje, że nie jest zmotywowany, albo że potrzebuje motywacji. I chyba właśnie w tej pozycji jest taki genialny fragment o oporze – gdzie, że jeżeli odczuwasz olbrzymi opór nad podjęciem jakiejś życiowej decyzji to znaczy, że ta decyzja jest dla Ciebie cholernie ważna – to taka parafraza oczywiście tego cytatu. I to jest cytat, który ja – czytałem tą książkę robiąc poranne kardio na rowerku – i to jest cytat, który Kindze, która dosłownie 5 minut wcześniej wstała, jeszcze nie wypiła swojej kawy, więc była w wiadomo jakim humorze, i to jest cytat, który jej dosłownie rzuciłem, mówię – masz, weź to przeczytaj. To był moment, w którym podejmowaliśmy decyzję o tym czy bierzemy z naszymi wspólnikami lokal czy go nie bierzemy i co robimy dalej z tym całym biznesem zdrowego jedzenia. I od razu, ja dostałem odpowiedź momentalnie w kontekście tego oporu i dosłownie, tak jak mówisz, że to jest dla mnie dzisiaj kompas, bo jeżeli mam podjąć jakąś decyzję związaną z działaniem i odczuwam cholerny opór i strasznie się tej decyzji boję, to znaczy że to jest dokładnie ta decyzja, którą no muszę podjąć. Więc dla mnie Pressfield, nie czytałem jeszcze „War of art”, to Twoje polecenie i polecenie gości Ferrisa, gości których ja sobie też cenię bardzo mocno, jest tak olbrzymie, że jestem zaskoczony, że jeszcze sobie tego nie zamówiłem u Marcina.
R: Tak. Znaczy, no wiesz, to „War of art.”, czyli wojna sztuki była tą książką pierwszą. Ja pamiętam, że ja właśnie wtedy, wiesz, lata temu jak na to trafiłem, dowiedziałem się o tym i zamówiłem i dosłownie jakoś tak zamówiłem, że ta druga książka, czyli „Do the work” akurat wyszła i zamówiłem je sobie obie i mi przyszła. No to powiedzmy, że mnie to naprawdę wgniotło kiedy to przeczytałem i znaczna część tej roboty, którą odwaliłem pod względem chociażby fizycznym, czyli tego, że zrzuciłem z tych 96 do 64 wynikała właśnie dokładnie z tego, ze sztuki, z wojny sztuki i z „Do roboty”, to były dla mnie takie elementy, które były kluczowe, więc Pressfield ma u mnie wyjątkową absolutnie pozycję i dlatego zawsze rozdaję też Pressfielda, bo Pressfield nie jest gościem, który nie jest gościem, który jest z branży rozwoju osobistego, to jest po prostu gość, który jest wybitnym pisarzem i zajmuje się pisaniem i on po prostu z tego żyje bardzo dobrze już teraz, popełnił wszystkie możliwe błędy, karierę zrobił późno, więc nie był tym fenomenem, który napisał pierwszą książkę i od razu zrobił na tym miliony, więc tutaj taka historia troszeczkę jak to co Ty opowiadałeś o sobie i co jest moją historią, czyli mój sukces, o ile można to co ja osiągnąłem nazwać jakimś sukcesem, bardzo późno. Wcześniej zrobiłem wiele, wiele, wiele błędów, więc ja nie potrzebuję szczególnie dużej empatii żeby rozumieć pewnych ludzi, ja po prostu rozumiem co to znaczy, nie muszę się wczuwać, nie byłem żadnym geniuszem, któremu wszystko wychodziło. Pressfield jest absolutnie kluczowy. Czyli podsumowując – na pewno trzy Pressfieldy, na pewno Grover i na pewno Felix Dennis, który był, bo już nie żyje niestety, taką hardcorową, barwną postacią ze świata biznesu, gościem który zarobił pierwszy prawie 1 miliard dolarów a potem napisał książkę gdzie tak naprawdę przez 1/3 tej książki odstrasza ludzi mówiąc, żeby nie tracili czasu, bo i tak im się nie uda, i że to w ogóle nie ma sensu. A potem pokazuje jak to można zrobić. No całkowicie wyjątkowy poradnik, całkowicie odwrotny od innych gdzie na ogół zarobili miliony mówiąc o tym jak je zarabiać, a Felix Dennis po pierwsze zarobił od cholery pieniędzy a potem napisał sobie książkę. A że jeszcze przy okazji był poetą to ona jest świetnie napisana.
Wiking czy samuraj?
M: I poruszyliśmy sobie przed chwilą ten temat „Etosu wojownika” i masz genialny wpis, którego fanem jest i Wiking, którego pozdrawiamy, i Paweł Głuchowski, którego pozdrawiamy, i jeżeli miałbyś do wyboru zostać wikingiem czy samurajem – to kogo byś wybrał? Zakładając, że mógłbyś się cofnąć w czasie do tej konkretnej ery, to czy raczej byłbyś w kontekście filozofii wikingowskiej, czyli topór w łapę i do boju, czy bardziej w kontekście samuraja – codziennie lepiej znaczy lepiej, cytując naszego wspaniałego Pączka?
R: Wiesz co, odpowiedź jest na tej zasadzie jak lew wezwał zwierzęta i powiedział, że piękne na lewo, a mądre na prawo i żaba została na środku, bo mówi – przecież się kurwa nie rozdwoję, no to tak właśnie jest. Tak się teraz zastanawiam co miałbym zrobić. Wiesz, obraz siebie podpowiada mi, że samuraj, ale wsteczna analiza raczej pcha w stronę wikinga, nie? Więc sześć do czterech no.
M: Ja jestem takim olbrzymim fanem tej kultury samurajów po „Ostatnim samuraju” z Tomem Cruisem, że… powiem Ci, że to jest jeden z niewielu filmów z Tomem Cruisem, bo tak mam kilka filmów, które uwielbiam oglądać, i do których uwielbiam wracać, i jak z dobrą książką, za każdym razem jak obejrzę, wyciągnę z niego zupełnie coś innego. To to jest ten film, który uwielbiam oglądać. I jeden z niewielu filmów, że jeżeli – teraz akurat nie mam kablówki, bo korzystam głównie z Netflixa – jeżeli leciał na kablówce, to nigdy nie było tak, żebym go przeoczył. Mimo tego, że widziałem go 390 tysięcy razy. Jest po prostu, szczególnie do tego momentu kiedy tam już Tom Cruise, czyli ten główny bohater, ewoluuje do zostania samurajem, tym obcym samurajem, czyli ten cały proces jego uczenia się tej filozofii „kaizen” i to jak on opisuje to, że samuraje samurują, samurajowie generalnie wstają codziennie rano po to, żeby zasypiać o ten 0,1% czy tam 0,01% lepsi niż wstali. Także ja bym się w ogóle nie zastanawiał.
R: Muszę sobie powtórzyć ten film w takim razie. Czy w ogóle Tom Cruise jest, on jest takim samurajem, naprawdę, w prawdziwym życiu.
M: Abstrahując od tego, że jest wiadomo kim, to tak.
R: Coś ci scjentolodzy musieli zrobić dobrze, bo to wiesz, to jest… ten gość naprawdę jest ciekawy, powiedzmy sobie delikatnie, no i umówmy się, że jest jednym z niewielu gości, którzy naprawdę od mniej więcej 30 lat są wciąż na szczycie i z niego nie spadają i chyba nie spadną.
M: No jak popatrzymy sobie na faktycznie aktorów, to mało jest takich osób, które moglibyśmy wymienić w tym top of the top i w tym szczycie, mi do głowy przychodzi jeszcze Will Smith.
R: Tak, no wiesz, Cleant Eastwood przede wszystkim, prawda? Który jest chyba już od lat 60’, jeszcze ja pamiętam, kurczę, Eastwood chyba, z 10 lat temu, to już Eastwood musiał mieć 70-80 lat i przyszedł na rozdanie Oskarów ze swoją matką. On ma teraz 80 parę lat i on wciąż robi filmy, z resztą podobnie jak Woody Allen.
M: Tylko Eastwood to jest zupełnie inna klasa człowieka, ja nie wiem czy w ogóle jakkolwiek bym go porównywał… o, inaczej – to jest Rolls Royce wśród Porsche i Ferrari, nie?
R: No to jest taka już najlepsza stara szkoła. Dzisiaj już takich nie robią.
M: To zdecydowanie – nie ma nikogo z tych aktorów, których ja znam, mimo tego, że ja jestem rocznikowo młody i zupełnie inni aktorzy gdzieś tam mi przychodzą do głowy, no to uważam, że nie ma, kompletnie nie ma drugiego takiego aktora, który gdzieś tam byłby na tym szczycie, bo umówmy się, że wielbiony przez nas The Rock to na szczycie nie jest od lat 20, tylko od lat 5.
R: Zgadza się. A poza tym The Rock jest o tyle ryzykowny, że on opiera się na tym jak wygląda, więc z definicji to trochę ograniczy prawdopodobnie jego żywotność, tak jak ograniczyła Arnolda, no Arnold wciąż jest duży, w sensie jest wciąż gwiazdą, no ale to już nie jest to co było w latach 80’ i 90’ no i nie może być. Oni sobie dobrze radzą. Ale też mamy Sylvestra Stallone. Znaczy to jest dla mnie ciekawy element i ja już kurczę nie pamiętam z kim ja o tym ostatnio rozmawiałem… o właśnie, rozmawiałem o tym dokładnie z Pawłem Głuchowskim, którego pozdrawiamy, bo dosłownie parę dni temu się widzieliśmy. I ja właśnie, mówiliśmy o tym jak ważne jest – tu już wracamy znowu do tych lekcji biznesu i tworzenia siebie – żeby przy okazji wiedzieć kim jesteś i wiedzieć co możesz. I na przykład mamy dwie wielkie postaci w podobnym wieku, nie do końca, ale w podobnym wieku, ale kompletnie inne jednocześnie obie mega kariery – mamy Clinta Eastwooda i mamy Woody’ego Allena. I Woody Allen nigdy nie próbował być bohaterem kina akcji, z pominięciem jednego filmu, który się nazywa „Bananowy czubek” i wyszło mu to zajebiście, oczywiście to takie z przymrużeniem oka było, bohater kina akcji, zajebisty stary film z Woody Alen. Ale wiesz, Woody Alen po prostu wie, że wyglądając tak jak wyglądając i będąc tym kim jest może grać tylko do swoich mocnych stron i śmiać się ze swoich słabych, prawda? Z kolei Clint Eastwood nigdy nie udawał, że nie jest Clintem Eastwoodem i on szedł w postaci samotników, którzy się prawie nie uśmiechają i nie mają mimiki i tak dalej i tak dalej, czy tak naprawdę Clint Eastwood zarabiał pieniądze za to, że nie grał tylko był sobą. To też już jest właśnie, przywraca nam tą rozmowę o tym, że najwięcej zarabiasz za to kim jesteś, a nie za to co robisz. Więc mamy przykłady takich gości, weźmy sobie właśnie na przykład The Rocka czy weźmy sobie na przykład Arnolda Schwarzeneggera, to byli pewnego rodzaju goście, którzy rozumieli jakie są ich ograniczenia i nie próbowali grać postaci Hamleta. Co się często zdarza w biznesie ludziom, i nie tylko z resztą w biznesie gdzie po prostu rzucają się na projekty, które nie mają sensu z punktu widzenia tego kogo są i nie grają do swoich mocnych stron tylko żyją jakąś tam iluzją.
M: Tu, wśród tych aktorów faktycznie, przed chwilą wymieniłeś jeszcze Stallona, bo on jest dla mnie jeżeli chodzi o porównanie do Arnolda, jego historia jest zdecydowanie dużo barwniejsza i dużo ciekawsza z perspektywy bycia wymiataczem, bo Arnold był gwiazdą kulturystyki, która stała się gwiazdą kina, natomiast Stallone był biedakiem żyjącym na ulicy, który stał się gwiazdą kina, więc historia Stallona jest nieco seksowniejsza w opowieści, nieco bardziej barwna w opowieści niż historia Schwarzeneggera, chociaż nie zmienia to faktu, że Arnolda jako osobę uwielbiam, szczególnie – opowiadałem Ci tę historię chyba, jak z Franco Columbu przylecieli do Stanów i założyli firmę budowlaną.
R: Znaczy, no, ale opowiedz.
M: Jak założyli firmę budowlaną i jeździli po domach w Kalifornii podajże lub n Florydzie. Nie chciałbym przekłamać, w każdym bądź razie były jakieś mikro trzęsienia ziemi w tamtym okresie i oni zajmowali się naprawą tych pęknięć, które powstawały po tych trzęsieniach ziemi i przyjeżdżali do potencjalnych klientów i rozmawiali i przychodzili i mówili „ok, naprawimy państwu to państwu za 7 tysięcy dolarów” gdzie ta usługa kosztowała na przykład normalnie 3. No i wiadomo, klienci oburzeni jak to tak, i Schwarzenegger przerzucał się na niemiecki rozmawiając z Columbu, generalnie gadali sobie o dupie maryni, ale z podniesionym tonem głosu, darli do siebie, no i Schwarzenegger mówi „po długich negocjacjach z moim kolegą zgodzimy się na 5”. Także to też Schwarzenegger był dobrym gagatkiem jeśli chodzi o ten kontekst biznesowy. Z resztą nie zostaje się gubernatorem Kalifornii jeżeli nie jest się dobrym gagatkiem.
R: Schwarzenegger osiągnął tak naprawdę wszystko w każdej dziedzinie, za którą się zabrał. Po pierwsze – zabrał się za sport i doszedł tam na szczyt w tej dyscyplinie, w której był, w międzyczasie jeszcze został milionerem, bo w kulturystyce tam wtedy nie było pieniędzy, bo między innymi obracał nieruchomościami. Czyli osiągnął sporo w biznesie zanim trafił do filmu, tak naprawdę trafił do filmu, bo tam chciał być, a nie dlatego, że musiał zarabiać w ten sposób na życie. W filmie osiągnął wszystko, no w sensie z punktu widzenia tego kim był, a potem poszedł do polityki i tam też osiągnął, bo nigdy nie zostanie prezydentem Stanów Zjednoczonych, bo się nie urodził w Stanach Zjednoczonych, więc nie może. Największe co mógł osiągnąć to właśnie bycie gubernatorem największego zdaje się stanu w Stanach, czyli Kalifornii. Czyli jakby to jest gość, który właściwie za co się nie bierze to wchodzi na sam absolutny szczyt łańcucha pokarmowego, dlatego ta jego autobiografia jest cennym zasobem jeżeli chodzi o skuteczność i jak się funkcjonuje.
M: No tutaj nawet jeżeli popatrzymy sobie na… chyba jemu tylko brakuje Oskara w dobytku, bo Złoty Glob dostał.
R: Tak. Pewnie dostanie go za całokształt, wcześniej czy później, ale myślę, że ten temat też sobie ogarnie.
M: Ostatnie pytanie, bo już rozmawiamy ponad dwie godziny – Rafał, skoro zaczęliśmy od Ferrisa to takie pytanie stricte rodem z tego co zapytałby Din – jeżeli miałbyś umieścić jeden cytat, zdanie, słowo, cokolwiek na billboardzie, który zobaczyliby wszyscy – to co byś na nim umieścił?
R: Kiedyś miałem taką obsesję, że miałem swoje stare wizytówki i miałem ich chyba z 500. I postanowiłem zapisać sobie raz na zawsze jakieś najważniejsze zdanie, potem oczywiście było, że to było 3 czy 5 i tak dalej, i dosłownie zapisałem ponad 500 wizytówek w chyba niecały rok, bo czasami zmieniałem zdanie kilka razy dziennie. I to jest teraz, prosisz mnie o dokonanie rzeczy niemożliwej, więc powiedzmy, przychodzi mi do głowy… dobra, tak – chyba, żeby to miało największy wpływ na innych to powiedziałbym – „zachowuj się jakbyś już”, co prowadzi nas do tej koncepcji, że możemy zmieniać się przez zachowanie i po prostu jeżeli chcesz mieć więcej pewności i tak dalej to zachowuj się jakbyś już ją miał, jakbyś już był tą osobą, którą chcesz być. Gdyby ludzie zaczęli zachowywać się jak już, czyli active, co pewnie mówi „zachowuj się jakby nie było żadnych ograniczeń dla Twoich możliwości”, to faktycznie ludzie funkcjonowaliby lepiej. A gdyby to po prostu miałoby być takie bardziej hasło, którego nie musiałbym tłumaczyć, to po prostu zapisałbym na nim „ci, którzy robią – mogą”.
M: I tym hasłem kończymy naszą rozmowę, więc ci którzy mogą – robią, ci którzy robią – mogą. Bardzo Ci dziękuję, Rafał, za to że drugi raz miałeś ochotę się tutaj pojawić i porozmawiać ze mną, może tak nieco o rzeczach bardziej przyziemnych i nieco bardziej związanych z dziedziną, którą zajmujesz się na co dzień.
R: To ja dziękuję.
M: Bardzo serdecznie pozdrawiamy wspaniałą Panią doktor Martę Mazur i tak jak już wspomniałem wcześniej, czekamy na wasze odwiedziny u nas. Mam nadzieję, że jak już lokal będzie otwarty, żebyśmy mogli zaserwować dobre, zdrowe, smaczne jedzonko i wypić butlę tequili.
R: No to bardzo chętnie, to jest pewne, a ja jeszcze chciałem Ci pogratulować podcastu – ja pamiętam jak sobie rozmawialiśmy jakiś czas temu o tym, że chciałeś ruszać z podcastem i pamiętam jak właśnie mówiłeś, jakim jesteś psychofanem Rogana, i że chciałeś to prowadzić w ten sposób i to Ci się absolutnie udaje i ta forma rozmowy wydaje mi się tak naturalna dla Ciebie, że – nie to, że jestem emocjonalnie zaangażowany w ten projekt, bo jestem, więc jestem subiektywny jak najbardziej, natomiast to są naprawdę zajebiste podcasty, nawet się dzisiaj z Kondziem, jak byłem na treningu, to się śmialiśmy, że on ma psa Logana a Ty następnego będziesz miał Rogana.
M: Ja mam nadzieję, że nie zmieni mi się koncepcja, nie wpadnę na genialny pomysł, żeby zamiast wybudować dom wybuduję studio do nagrywania podcastów. Co już mi siedzi i siedzi głęboko w głowie, wybudowanie takiego studia z elementów łączonych, z tych kontenerów morskich, nie byłoby zbyt drogie.
R: Możesz postawić w ogrodzie.
M: Nadal nie mógłbym tam zrobić siłowni, więc dalej nie byłoby to tak jak u Rogana, bo musi być siłownia i musi być mata.
R: Ale podoba Ci się to nowe studio Rogana czy wolisz stare?
M: Nie, chyba wolę stare.
R: Ja też wolę stare. Ktoś w komentarzach napisał – „on wygląda jakby nagrywał to ze środka internetu” i dokładnie tak to wygląda, jakby w jakimś tam…
M: Ja widziałem, że on wygląda jakby nagrywał to ze środka tostera.
R: To ja też, mi się jakoś bardziej podobało, nie za bardzo rozumiem koncepcję artystyczną tego nowego studia, no ale nie muszę rozumieć.
M: No to stare było fajne, bo tam miał te zdjęcia więzienne czy tam z aresztowań i te wszystkie małe lalki i one mają konkretną nazwę – nie pamiętam teraz, jak one się nazywają – natomiast no tam trochę było z charakterem, ale no może się rozkręci, bo to wiesz, pierwsze podcasty, natomiast szczerze, jakbym dostał 100 milionów dolarów za to, że przenoszę się z YouTuba do Spotify to też miałbym to w dupie.
R: No to zupełnie inny temat. Znaczy w ogóle Rogan jest o tyle ciekawym gościem, że no kto mógł wpaść, żeby prowadząc rozmowy na dobrą sprawę w dużym stopniu ze znajomymi, przyjaciółmi i tak dalej, można będzie na tym zarobić ponad 100 milionów dolarów, prowadząc właśnie biznes, który nie jest biznesem i robiąc wszystko absolutnie, totalnie i całkowicie tylko po swojemu, zaczynając od kurcze rozmów o jakichś tam UFO i różnych psychotropach i substancjach psychoaktywnych i tak dalej i on po prostu robił swoje i to co mówiliśmy. Nie poddawał się i robił swoje, miał w dupie krytyków, gruba skóra i wybiórcza pamięć i wielkie jaja i na razie. I nagle się okazuje, że on ma większą oglądalność niż jakikolwiek program informacyjny gdziekolwiek na świecie.
M: Ale zobacz, że nawet Trump udostępnił, chyba na Twitterze, post jakiegoś polityka, żeby Rogan nadzorował debatę pomiędzy Trumpem a Bidenem.
R: Stary, to byłby już mega hicior. Nie wiem czy tam zwróciłeś uwagę, bo tam jeszcze o to chodziło, bo to była czterogodzinna debata. Bo problem Bidena polega na tym, że on właśnie już jest chyba na jakimś etapie Alzhaimera i trochę ma lekkie kłopoty z koncentracją i lekkie kłopoty z pamięcią, a jak wiemy Trump nie jest kolesiem, który jest szczególnie litościwy, więc pomysł, żeby to była czterogodzinna debata oznaczałoby, że generalnie Biden z trzy razy straci przytomność a siedem razy zaśnie, a dwanaście razy zapomni gdzie jest i o czym rozmawiają, więc go Donald Trump rozjedzie. Więc tam sam Rogan to było jedno, a to że czterogodzinna debata ma być to był zupełnie jeszcze drugi element, smaczek.
M: Podsumowując temat Trumpa, bo dzisiaj wyszedł właśnie podcast Rogana z Lexem Fridmanem to nikt wybitny, bo to jest jakiś specjalista od IT, natomiast jest zajebistym gościem, bo to…
R: On ma chyba czarny pas brazylijski, nie?
M: Tak, brązowy. Natomiast podoba mi się jego rozmowa i właśnie dzisiaj mówili, że Trump jest takim stand-uperem i cytowali jak jakaś tam dziennikarka zarzuca mu bycie seksistowskim i obrażanie kobiet, wyzywanie, a on mówi: „ale nie wszystkich, tylko….”
R: Tak, to była taka genialna odpowiedź. To jest to jak Trump z generalizacji poszedł w jeden przykład i tam brechnęli wszyscy włącznie z tymi dziennikarzami. Pamiętam to, to było w 13’ czy 14’ roku, no to była słynna odpowiedź.
M: Także ja życzę nam grubej skóry jak Rogan, dolarów na koncie jak Rogan i podejścia do życia jak Trump.
R: A wiesz co, chyba wolałbym mieć podejście do życia jak Rogan, tak powiem. Wydaje mi się, że dużo bliżej mi jest już Roganowi, gdybym miał wybierać to jednak chyba poszedłbym w Rogana niż w Trumpa, ale kto wie.
M: Także jeszcze raz bardzo dziękuję i życzę miłego wieczoru.
R: Dzięki, pozdrowienia dla Kingi i oczywiście pozdrowienia dla Aury i do zobaczenia czy tu czy tam.
M: Także jeszcze raz bardzo dziękuję i życzę miłego wieczoru.
R: Dzięki, pozdrowienia dla Kingi i oczywiście pozdrowienia dla Aury i do zobaczenia czy tu czy tam.