M: 3…2…1! Mariusz Dzięcioł in the house! Dzień dobry, w sumie to dobry wieczór.
MD: Dzień doberek, cześć i czołem, witam wszystkich i witam Ciebie.
M: Bardzo się cieszę, że w swoim bardzo napiętym grafiku znalazłeś chwilę czasu na rozmowę ze mną. Generalnie nie wiem w ogóle dlaczego tak późno, bo w sumie nagrywając podcast z Kondziem już w międzyczasie gdzieś tam Kondziu mówił „musisz wziąć Dzięcioła, musisz wziąć Dzięcioła” i ja mówię „no muszę, muszę, muszę” a potem tak się potoczyło, że jesteś gościem 16-tego odcinka, za co Cię przepraszam, ale też za co Ci dziękuję.
MD: Nie, wcale się nie obrażam, w ogóle jestem zdziwionym wręcz, że jestem jednym z gości także swego rodzaju zaszczyt mnie kopnął myślę w jakiś sposób.
Sztuki walki Mariuszai Marka
M: Wręcz przeciwnie, ja uważam, że mnie zaszczyt kopnął, bo ja uważam Cię osobiście za jednego ze specjalistów ruchowych jeżeli chodzi o Polskę, natomiast powiem Ci tak – ja zawsze odrabiam sobie zadanie domowe przed tym jak z kimś nagrywam podcast, to znaczy, że robię sobie taki bardzo szeroki research jeżeli chodzi o to co jest w szeroko pojętym Internecie. I teraz Mariusz Dzięcioł jako człowiek, w sensie jako osoba prywatna per se w Internecie nie istnieje. Jakbym chciał wygooglować Cię jako specjalistę to jest miliard informacji, naprawdę, to co jest oczywiste ze względu na Twoją wiedzę i Twoją fuchę i olbrzymi poziom tego co robisz, natomiast jakbym miał wyciągnąć jakieś fakty, abstrahując od tego, że mamy wspólnych znajomych, kilka razy spotkaliśmy się w Warszawie na kawie i zamieniliśmy kilka zdań, to zadałem Kondziowi, słuchaj, Kondziowi, czyli człowiekowi, z którym spędzasz naprawdę dużo czasu, mówię – ej, Kondziu, jakie sztuki walki trenował Mariusz? A Kondziu mówi – wybaczcie moi drodzy – mówi „kurwa, taekwondo, karate, kickboxing, nie wiem, zawsze mi się myli.” Więc ja mam to pytanie – jakie sztuki walki trenowałeś?
MD: Wiesz co, to pierwsze pytanie jakich nie trenowałem, bo zetknąłem się z całą gamą tego pierdolnika jakim jest worek sportów i sztuk walki. W ogóle jeśli chodzi o tą obecność czy jej brak to tak to ma wyglądać generalnie. Sprawy prywatne pozostają prywatne i jeśli chodzi o bezpośrednio odpowiedź na Twoje pytanie to wyjściowo w ogóle cały bałagan ze sportami, sztukami walki zaczął się od takich ludzi jak Bruce Lee czy Jean-Claude Van Damme i jeszcze gdzieś tam po drodze się przewinął Jackie Chan i Chuck Norris. I to był taki moment gdzie ja patrzyłem sobie na te wszystkie filmy, gdzie oni kopią się po ryjach i ten etos samuraja jest pociągany taki, gdzie dobry wpada, robi rozpierduchę, mimo tego, że robi ludziom krzywdę, to w sumie jest dobry i wszyscy są szczęśliwi, niekoniecznie żyją długo i szczęśliwie później, ale ogólnie się kończy względnie dobrze. No i ja w zasadzie od jakiegoś tam czasu, mając lat 13 czy 14, pociągały mnie takie rzeczy, tylko przez długi czas wychowywałem się w małej miejscowości pod Warszawą, gdzie nie miałem dostępu do takich rzeczy i jakoś tak z dupy zaczęła się rozmowa z kolegą odnośnie tego i on mówi „Ty, no to wpadaj, bo ja akurat jestem trenerem, z kolegą prowadzimy taką sekcję, zobaczysz sobie co dzieje u nas, może coś Ci się spodoba.” No i miałem to szczęście, że trafiłem do takiego „DojoAcademy” w sumie sztuk walki, gdzie bazą były filipińskie sztuki walki, to jest dość niszowy temat w Polsce w ogóle. Bazuje na walce kijami krótkimi, około 70 cm. W grupie tych sztuk walki jest doce pares, escrima, kalaki, balintawak, tego rodzaju rzeczy. Generalnie założenie jest takie, że kij jest takim narzędziem, który towarzyszył nam od zarania dziejów, czyli generalnie odganiano nim zwierzęta, można było go połamać i rozpalić ognisko, można było się wspierać nim na starość czy podczas wędrówek górskich. Kij to jest takie uniwersalne narzędzie, tak jak na Okinawie w pewnym momencie zabrano Japończykom możliwość posługiwania się bronią jako tako sieczną, tak oni używali tonfy, która jest cepem do ryżu ręcznym czy nunczaku, który służy do tego samego. Posługiwali się tym jako bronią i wykształciły się z tego elementy systemu karate w tamtejszych czasach. No to tak filipińskie sztuki walki sobie ewoluowały no i one bazują też jeszcze na walce nożem, dokładnie założenie jest takie, że płynne ruchy kija a noża czy ewentualnie miecza prostego, takiego jaki jest stosowany w okolicach wysp filipińskich czy chociażby tak samo katany japońskiej, bazują na ruchu wychodzącego z całego ciała, jednocześnie wykończeniem tego może być praca nadgarstka. Założeniem filipińskich sztuk walki jest jak najbardziej płynna, jak najszybsza praca, taka żeby z jednego ruchu płynnie przechodzić w drugi, w związku z czym taka optymalizacja ruchowa jest w tym wszystkim. No i to była taka baza i to było pod znakiem wiatru w tym wszystkim, od szybkości, bo kij się rozpędza do 100-110 km/h, od 3 do 5 uderzeń na sekundę zadają osoby na jakimś tam poziomie, do którego dotarłem, wyżej jest tam koło 5 nawet się zdarza. No i z drugiej strony były sztuki walki, powiedzmy, klasyczne, wychodzące z karate, kung fu czy z taekwondo i do tego też aikido, jujitsu, gdzie to było pod znakiem wiatru, pewnej płynności, przejścia w tym wszystkim, jednocześnie też mocnego uderzenia wtedy kiedy jest to potrzebne, no i trzecim filarem były systemy walki, takie jak Combat 56 czy bas 3, z resztą pochodzący z Polski w zasadzie. I to były takie fundamenty tego wszystkiego, więc ja miałem na szczęście możliwość zasmakowania wielu różnych sztuk walki, gdzie też jednym ze słów credo naszej szkoły było, że nie będę krytykował żadnej sztuki walki, lecz je poznawał i zgłębiał, w związku z czym miałem przyjemność zarówno uczyć się jak i rozmawiać z ludźmi trenującymi różne sztuki walki jak i też startować na różnego rodzaju zawodach bazujących na różnych systemach czy sportach.
M: Wiesz, teraz ja tak sobie siedzę i myślę, że podałeś ich za wzór, myślę że nie tyle co legendy kina akcji, no bo jakby nie było Bruce Lee, Jean-Claude Van Damm, Norris są bezwzględnie legendami sztuk walki w kinach akcji, natomiast no oni są też legendami sztuk walki, tu ja trochę na ten etap Bruce’a Lee, wracałem do niego będąc dosyć dorosłem facetem, no bo ja się urodziłem na początku lat 90’, więc już tutaj niekoniecznie mogłem czerpać z Bruce’a Lee, bardziej moimi bohaterami był Arnold Schwarzenegger czy Sylvester Stallone czyli generalnie dopaść się do karabinu i zastrzelić wszystkich.
MD: Tak, szybko i skutecznie, czyli system walki.
M: Ale faktycznie, to są takie rzeczy, które do mnie dotarły po czasie, bo z resztą moja historia może nie jest zbliżona do, znaczy inaczej, jest bardzo podobna aczkolwiek jest nieco inna, bo ja faktycznie zaczynałem od kyokushinkai karate gdzie mnie zapisał tato i później idąc dalej przeszedłem przez MMA, przeszedłem przez kickboxing, K1, muay thai, po boks i kończąc na brazylijskim, więc ta filozofia „nie krytykuj a zasmakuj” i idąc dalej rozwijając to co mówił Bruce Lee, że tak naprawdę bierz co użyteczne a wykluczaj to co zbędne jest genialne. Każda sztuka walki ma naprawdę wiele do zaoferowania, ale wracając do filipińskich sztuk walki, dawno temu był na Discovery taki program o sztukach walki, nie wiem czy miałeś przyjemność go oglądać, to było dwóch facetów jeżdżących praktycznie po całym świecie…
MD: „Ekstremalne Sztuki Walki” podajże.
M: Podajże tak się nazywał ten program.
MD: I oni konfrontowali też to wszystko.
M: Dokładnie. I był odcinek właśnie o Filipińczykach i on był gówniany. Ta sztuka walki jest genialna i ja pamiętam, że po tym odcinku googlowałem sobie to i na jednym z forów, podajże na Reddicie, mówili o tym, że Bruce Lee wykorzystywał w swoich filmach właśnie te fragmenty szczególnie tam gdzie dochodziło do tych scen gdzie używał tak zwanego „stick fighting”.
MD: Tak, no bo to jest dokładnie to, tp „stick fighting” to jest ten kierunek.
M: I powiedz mi, co jest takiego specjalnego właśnie w tych filipińskich, bo wiesz – o Japończykach, czyli karate, Masutatsu, Yama – legendy. Mamy legendy. Kung fu, legendy, filmy, w ogóle wszystko. Kickboxing, K1, MMA, wiadomo, że to najbardziej sportowe sztuki walki, które mocno się gdzieś tam sprzedają. Natomiast jakbyś powiedział komuś obcemu, kto absolutnie nie liznął świata sztuk walki albo nigdy się w niego nie zagłębiał, że trenowałeś filipińskie sztuki walki, dostałbyś pytanie – Filipińczycy się biją?
MD: Wiesz co, właśnie to jest fajne, bardzo ciekawe zawsze pole do dyskusji, bo w ogóle Filipiny w większości są, jak zapewne wiesz, oparte o religię chrześcijańską, w związku z czym z jakiegoś powodu, teoretycznie, wydawać by się mogło, że oni są bardzo serdecznymi ludźmi, są pozytywni i oni się uśmiechają generalnie. I to jest takie dziwne. Natomiast tak nie zawsze było, kiedyś musieli się bronić mocno, natomiast kwestia jest tego rodzaju, że jeśli chodzi o kij, on jest o tyle fajny, że on jest uniwersalnym narzędziem, bo mechanika pracy, motoryka i metodyka nauczania pracy z kijem przekłada się na metodykę pracy z nożem, z białą bronią szeroko pojętą, ale też na gołe ręce. I pierwsza rzecz, której się uczy realnie, to jest obrona przed tym kijem a nie to jak się nim atakuje, bo założenie jest takie, że biorąc do ręki jakąkolwiek broń musisz być świadomy tego, że ktoś Ci ją kiedyś wytrąci i użyje jej przeciwko Tobie. To jest podstawa tego wszystkiego. W związku z powyższym pierwsza rzecz to jest, tak jak i z resztą w każdej sztuce walki, poruszanie się, czytanie pola gry i motoryczne aspekty związane z poruszaniem się i unikaniem konfrontacji. Dopiero później następuje nauka samej pracy z kijem i to co mógłbym powiedzieć najbardziej charakterystycznego o filipińskich sztukach walki to jest ogromna, ale to zajebiście duża płynność ruchu i ogromne pole do eksplorowania tego ruchu. Tam nie ma zatrzymania, to jest takie chyba dla mnie ukoronowanie tego co mówił Bruce, be water my friend. Woda płynie, ona się adaptuje. Jeżeli uderzyłeś, wykonałeś uderzenie, jakąś kombinację i skończył Ci się zakres ruchu to całe ciało układasz pod to żeby ten ruch był płynny i przeszedł dalej. Są dwa kluczowe aspekty pracy z kijem, to jest uderzanie długą końcówką, bo kij chwyta się tak, że pozostaje Ci od strony kłębu palca małego tyle, żeby złapać drugą ręką ten chwyt i to nie po to, żeby go złapać, tylko po to żeby ten chwyt wbić komuś w szyję albo założyć dźwignię łokciową jakąś czy nadgarstkową czy ewentualnie wybić oko lub wsadzić to na skroń, bo to są takie punkty witalne, które szybko neutralizują przeciwnika, więc to jest ogromna płynność. Filipińczycy maskują też tak jak Brazylijczycy, brazylijscy capoeiras maskują capoirę, która jest też śmiertelną sztuką walki w nogach w zasadzie dobrych mistrzów, bo w rękach mniej może, ale oni to maskują tańcem i grą na bębnach i tam też, jak się przypatrzycie to są elementy „stick fighting” gdzie oni ze sobą grają tymi kijami, odbijając rytmicznie naprzemiennie. To są elementy, które ćwiczą koordynację, ale to są też elementy śmiercionośnych uderzeń. I tak samo Filipińczycy mają swój taniec kijami, to tak wygląda, ludzie tak radośnie podskakują patrząc na to i się śmieją, niemniej jednak to jest sto kilometrów na godzinę ruchu tej długiej końcówki, więc to jest naprawdę potężna siła. Ale o jej skuteczności może świadczyć chociażby to, że część tego systemu jest wykorzystywana przez niektóre służby specjalne na świecie.
M: I idąc dalej, na ile ta baza, którą sobie wykształciłeś właśnie pomogła Ci w kontekście systemów? No bo Combat 56 jest tym system stosowanym przez nasze polskie, przynajmniej po części, przez nasze polskie wojsko. I teraz – na ile to co robiłeś, na ile ta baza pozwoliła Ci odnaleźć się właśnie w tym systemie jeżeli chodzi o Combat 56?
MD: Wiesz co, walki sportowe na kije są prowadzone w kilku kategoriach, jedną z nich, dla takich bardziej zaawansowanych jest walka na gołe klaty, gdzie masz tylko kask taki jak do kendo na paszczę. Więc siłą rzeczy jak sam się domyślasz możesz dostać strzała w łokieć, przedramię, nadgarstek, znaczy niektórzy walczą w rękawicach, więc masz odsłonięte te przedramiona, no ale jak Cię ktoś pierdolnie w łokieć to masz dwie opcje – albo wypuszczasz kij, no bo tracisz władność w mięśniach przedramienia, jeżeli to jest dobry punkt trafiony, albo zagryzasz zęby jeżeli nie trafił i po prostu lecisz dalej z tematem, to jest największe przełożenie, żeby w ogóle u nas w tej akademii żeby zacząć w ogóle pracować na poziomie systemów walki to musiałeś przepracować co najmniej rok pracy, uzyskać jakiś określony stopień wtajemniczenia jeśli chodzi o pasy, które były nadawane w sztukach walki, dopiero później mogłeś podejść do tematów systemów i wielokrotnie przyjąć strzały po prostu żeby zweryfikować to kim jesteś, bo to nie jest dla każdego na pewnym etapie. No i prawda jest taka, że potem wszystko się weryfikuje, bo prawdziwy trening systemów walki no to już jest, umówmy, się walka realna, to nie są formy z bronią, to nie są układy kata, to jest po prostu sparing i to sparing w najczystszej postaci, gdzie walczy się do odklepania lub po prostu do omdlenia, więc to są treningi, które się odbywają raczej na sali bez maty, raczej w lesie ewentualnie czy w pozorowanych okolicznościach typu jakiś garaż czy tego typu miejsca, w związku z czym najpierw trochę takie trochę kształtowanie charakteru przez ból fizyczny, przez to, że masz poobijane palce, poobijane przedramiona czy łokcie, co trochę miało sprawdzić kim jesteś realnie i czy jesteś w stanie myśleć podczas konfrontacji w jakiś sposób tak, żeby być skutecznym a jednocześnie nie zrobić komuś niepotrzebnie krzywdy na treningu, bo tu głównie o to chodzi żebyś nauczył się bronić i reagować, ale żebyś nie był idiotą, który potrafi nagle dużo i zrobił komuś krzywdę niepotrzebnie.
M: Ja pamiętam, wracając właśnie do systemów, pamiętam jak w Szczecinie po, już naprawdę dosyć długo trenowałem sztuki walki i to był chyba pierwszy albo drugi rok studiów, mój bardzo dobry kolega, którego pozdrawiam, bo nas słucha, zabrał mnie na trening kravmagi, którą on trenował już 3, 4, może 5 lat. I ja, to jest jedna z tych historii, która po prostu jest zabawna sama w sobie. I ja ogólnie zawsze staram się zachować swoje ego, przynajmniej teraz, po latach, wtedy prawdopodobnie było inaczej, ale wchodząc na matę, szczególnie obcego klubu, staram się zachować swoje ego gdzieś tam mocno w kieszeni i obserwować bardziej niż być czynnym tam sparing-partnerem. Pamiętam jak dostałem na kravce właśnie pierwszy sparing i zostałem tak złojony, że aż było mi wstyd. I nie zapomnę jak oni mi tłumaczyli na czym polega recife, czyli ta opcja, o której po części Ty powiedziałeś, czyli opcja tego, że jeden ruch prowadzi do drugiego i generalnie nie ma tego momentu przestoju, nie ma momentu kiedy Twoje ciało nie pracuje, a co w tych takich standardowych sztukach walki, czy no boksie, kickboxingu czyli tej mojej bazie występuje, bo tutaj jest kombinacja, jest lewy, prawy, kopnięcie, prawy, lewy, prawy i tak dalej i tak dalej. Natomiast realnie w kravce jest lewy, prawy, lewy, prawy, lewy, prawy, lewy, prawy, lewa noga, prawa noga, prawy, lewy i tak dalej i tak dalej. Zostałem tak złojony, że jak wróciłem do domu to normalnie usiadłem na łóżku i zacząłem się zastanawiać generalnie po co ja trenowałem sztuki walki jeżeli w momencie kiedy zostałem postawiony przed systemem, który realnie przygotowuje Cię właśnie do tego, o czym Ty powiedziałeś, czyli generalnie do starcia, bo to umówmy się, że systemy są rzeczami, które przygotowują Ciebie bezpośrednio do starcia z przeciwnikiem.
MD: To jest „sorapritispons” (?), to ma być skuteczne.
M: I po prostu to była jakaś masakra. To była jedna z tych takich lekcji życia, że wiem, że chyba ludzie, którzy są mocno wyszkoleni w systemach walki to nie są ludzie, z którymi chciałbym realnie spotkać się w ciemnej uliczce i musieć z nimi stoczyć bój na śmierć i życie.
MD: No tak, tak. Natomiast to też jest tak, że takie osoby będąc wyszkolone, one się nie znajdują w takich miejscach. One raczej widzą dużo wcześniej opcje rozwoju sytuacji, to się dokładnie nazywa „zarządzania konfliktem fizycznym” i generalnie na tym cała zabawa polega. Aczkolwiek faktycznie wtedy kiedy następuje moment ostateczny no to już reagują szybko, skutecznie i wracają do swoich czynności.
M: W kravce jest chyba jedna z takich teorii, która mówi o tym, że powinieneś unikać miejsc i sytuacji niebezpiecznych, czyli czy to się też bezpośrednio odwołuje do tego jak się zachowujesz w Combat 56, czyli realnie powinieneś unikać miejsc i sytuacji niebezpiecznych, żeby nie dopuścić do konfrontacji.
MD: Wiesz, zasadniczo to jest przygotowane do wojska, to operatorzy jednostek specjalnych mają za zadanie pojawić się tam gdzie są niezbędni i zareagować szybko, więc po części trochę tak, ale przede wszystkim raczej chodzi o to, że – przynajmniej na tyle co mi przekazywano – to jest troszkę inny model, w dużym uproszczeniu: pierdolnij pierwszy. Tu chodzi o to żeby jak najszybciej zneutralizować.
M: Czyli przenosimy się w lata 80’, „Cobra Kai”, „strikefirst, strike hard, no mercy”.
MD: Dokładnie tak. To jest ta szkoła
M: I teraz tak, bo to jest mega ciekawa historia, bo generalnie rzecz biorąc, jeżeli sobie podpinamy, no wiesz, ja miałem z Tobą okazję spotkać się kilkukrotnie i teraz, jak sobie przekuwam Twoją historię na Twoją aparycję to generalnie potwierdza się coś co bardzo często się mówi o osobach, które mają bardzo wysoki poziom tego wytrenowania, szczególnie jeśli chodzi o kontekst sztuk walki – że absolutnie w żaden sposób, w żaden, nie przypominają z aparycji, jakkolwiek bym to nazwał, absolutnie nie wyglądają na osoby, które są realnie niebezpieczne. I to jest coś co ja zawsze powtarzałem, że generalnie właśnie to się wiąże z tym co Ty powiedziałeś, ale realnie te osoby, które faktycznie są mocno zaawansowane w tych systemach walki i sportach walki, realnie nigdy, nigdy nie są osobami, które mocno wyglądają, są bądź zachowują się konfliktowo. Zostawiam Tobie głos.
MD: Wiesz, ja to tłumaczę trochę w taki sposób jak, znaczy mam dwie zawsze odpowiedzi na to – że nie chcę teraz kłamać, bo nie pamiętam kto to powiedział, może Ty będziesz kojarzył, ale że lepiej być żołnierzem w ogrodzie czy wojownikiem w ogrodzie niż ogrodnikiem na wojnie. I tutaj idąc w kierunku tego, myślę że warto o tym pamiętać, że pewne umiejętności są nam niezbędne, tutaj stara szkoła antyczna też mówi o tym, że powinniśmy znać swoje możliwości fizyczne i być wyszkoleni wszechstronnie. A z drugiej strony ja odwołuję się często do hasła z „Supermana” gdzie wielka siła to też wielka odpowiedzialność. I uważam, że skrajnym idiotyzmem jest prowokowanie sytuacji ryzykownych i niebezpiecznych, sytuacji gdy masz wyszkolenie jakiekolwiek do tego, żeby sobie radzić w takich sytuacjach, po pierwsze dla tego, że nigdy nie wiesz kto jest po drugiej stronie, po drugie, no nie po to się tego uczysz. Z resztą mam doświadczenie takie, które pokazywało, że ludzie, którzy się zajmują takimi rzeczami – prowokują, szukają – prędzej czy później znajdują, tylko coś więcej niż szukali i trochę nie jest to warte tego.
M: To jest taka wspaniała historia w podcaście Rogana, gdzie Jean Jacques Machado, jeden z takich legendarnych trenerów brazylijskiego jujitsu, opowiadał właśnie o historii kiedy któregoś tam wieczoru, jadąc do apteki, podajże po leki dla dziecka, dla żony, aczkolwiek ten szczegół jest najmniej istotny. Spotkał faceta, który wychodząc z apteki zaczął mu ubliżać, wyzywać go, wołać go na pojedynek, co Jean Jacques Machado skwitował bardzo prostym „tak stary, jesteś najlepszy, generalnie już wygrałeś ten pojedynek i możesz iść do domu, wygrałeś ten pojedynek, ja jestem ciotą”. Wybaczcie za zwrot, ale to ciężko przetłumaczyć jakby tę konkretnąnazwę, aczkolwiek w każdym wypadku po prostu „youare the man” a ja jestem tak zwany, szeroko pojęty „loser”. Po czym ten sam osobnik trafił chyba pół roku później dokładnie na jego salę treningową zaczynając trenować brazylisjkie jujitsu, więc jakby to jest jedna z tych historii, które dokładnie pokazują to, że absolutnie te osoby z takim wyszkoleniem nie są konfliktowe w żaden sposób i faktycznie wielka moc realnie niesie za sobą wielką odpowiedzialność. Ale wracając trochę już do tych sfer przyziemnych, bo rozmawiamy sobie o sztukach walki, podejrzewam że moglibyśmy jeszcze o nich długo rozmawiać, aczkolwiek – na ile to, że zaczynałeś realnie pracę ze sztukami walki, wpłynęło na to, że wybrałeś taką drogę zawodową, a nie inną? Czyli realnie zająłeś się tym ruchem, fizycznością człowieka i tym jak ciało pracuje, czyli – czy był taki bodziec na zasadzie, że to jak trenowałeś i to, że obserwowałeś jak zachowuje się ciało, jak pewne elementy sztuk walki wpływają na ciało, wpłynęło też na to, że tym ciałem, szeroko pojętym ruchem, anatomią, fizjologią i tak dalej, też się zainteresowałeś, po to żeby faktycznie poznać zasady działania całego mechanizmu zwanego ludzkim organizmem.
MD: Wiesz co, trochę tak, a trochę nie, bo ja trenując bardzo szybko gdzieś tam się rozwijałem i szybko dostawałem jakieś kolejne tam stopnie wtajemniczenia, co przerwałem w pewnym momencie, dla zasady, stwierdzając, że no… znaczy inaczej – ideologicznie przerwałem, bo stwierdziłem, że po jakimś tam otrzymaniu jakiegoś stopnia ciśnięto mnie po to żebym przystępował do kolejnych egzaminów, a ja stwierdziłem, że w sumie suma summarum kończy się to tym, że płacę komuś za to, że dostanę jakiś pasek i w zasadzie moje umiejętności w moim odczuciu w dalszym ciągu są zdecydowanie za małe na to żebym nosił kolejny tam pas przy spodniach, więc w zasadzie to równie dobrze mogę bez niego funkcjonować i w pewnym momencie w ogóle zdjąłem mój pas, ten który miałem i przestałem przychodzić w kimonie w ogóle na zajęcia, przychodziłem w dresie, a jeżeli już mnie proszono o założenie kimona, bo byłem instruktorem prowadzącym też sekcję swoją, swoją grupę, to przychodziłem w białym pasie i do tej pory tak to zostało, że jak gdzieś bywałem to tylko na wyraźną prośbę zakładałem ten, który gdzieś tam mi nadano. I prawdę mówiąc mój trening sportów walki, sztuk walki i związana z tym jednocześnie później aktywność z piłką ręczną, piłką nożną, bieganiem, siłownią, doprowadziła do tego, że w pewnym momencie się zatrzymałem – chciałem więcej i był taki trochę dysonans, bo ja się dosyć dobrze prowadziłem, raz na jakiś czas wypiłem piwo i to było maks, a miałem kumpla w sekcji, który generalnie grał w piłę, trenował ze mną sporty walki, sztuki walki, ale co weekend impreza do odciny, fajki, myślę sobie – kurwa, no jak to jest w ogóle, gdzie tutaj jest sprawiedliwość? I zacząłem się trochę uczyć na ten temat, że no niestety genetyka to jest trochę nie do przekroczenia w niektórych kwestiach, a z drugiej strony było tak, że ja wygrywałem przez długi czas, więc jednak ciężka praca potrafi coś przeskoczyć do jakiegoś stopnia i to też była fajna lekcja. Natomiast zacząłem się zagłębiać dalej w pewne rzeczy i zacząłem zauważać przede wszystkim, że osoby, które mnie trenują nie do końca też wszystkie się znają na rzeczy. Stwierdziłem, że no trochę kiepsko by było jeżeli ja prowadzę zajęcia z dzieciakami, żeby te dzieciaki się psuły przez to, więc zacząłem szukać dla siebie informacji, wtedy jeszcze nie istniał tak bardzo rozwinięty Internet, na tyle jakbym potrzebował, żeby tak łatwo było szukać informacji, więc trzeba było trochę głębiej się zagłębić, do biblioteki na przykład iść czasem, niektórym jest to obce aktualnie, ale tak, są takie miejsca i tam można znaleźć fajne rzeczy. Natomiast w dużej mierze to to, jak się potoczyła moja późniejsza przygoda z tym co robię aktualnie, jest trochę dziełem przypadku, bo ja mając ciocię, która pracowała blisko żeglugi miałem aspiracje żeby spieprzyć w ogóle z kraju mając lat 19, po skończeniu szkoły i popłynąć na wycieczkowiec na kontrakt jakiś. No ale potem się dowiedziałem, że w pewnym momencie jak się zacząłem zagłębiać, że na wycieczkowcach to dobrze zarabiają masażyści i trenerzy. No to mówię dobra, to trzeba się coś pouczyć w tym kierunku, bo ja pierwotnie chciałem być albo studiować filologię angielską albo dziennikarstwo albo psychologię no i tak to się gdzieś tam przewijało wszystko non stop, w pewnym momencie stwierdziłem, że w sumie książki psychologiczne czytam sobie i one są fajne, ale jak sobie pomyślałem, pogadałem też ze znajomą, że jak się już w to zagłębi, na zasadzie, że musisz to czytać, to strasznie to możesz znienawidzić, więc mówię – zostawię to dla siebie żeby tego nie znienawidzić. A z tym dziennikarstwem to tak stwierdziłem, że w sumie może nie do końca, więc chyba to też zostawię i właściwie to stwierdziłem, że dobra, to może zrobię jakiś kurs masażu. To był taki moment kiedy byłem jeszcze w liceum i nie bardzo miałem pomysł na studia w ogóle gdzieś tam i moja wtedy dziewczyna powiedziała, że ona myśli o fizjoterapii, bo ona była w liceum i się przenosiła do liceum do nas, była wcześniej w liceum o profilu profilaktyki zdrowotnej i ona miała trochę zajęć z fizjoterapii. A ja mówię a co to jest ta fizjoterapia? Zacząłem sobie czytać, później z nią rozmawiać – dobra, to mogę pójść, bo myślałem przez chwilę też o AWF, ale jakoś tak w sumie ten AWF ostatecznie mnie nie pociągał tak bardzo a fizjoterapia wydawała mi się taka bardziej jednak szczegółowa, że coś więcej jednak można się nauczyć, mówię dobra, to idę na fizjo. No i ostatecznie wylądowałem na tej fizjoterapii gdzie przez pierwsze dwa lata w zasadzie stwierdziłem, przez pierwsze półtora roku, przepraszam, myślałem – co ja tu w ogóle robię? Totalnie nie dla mnie. A praktyki w szpitalu gdzie masz fizykoterapię, podłączasz ludzi pod kabelki w ogóle i czekasz na drgawki w ogóle, albo podwieszanie na sznurkach ludzi w wieku lat 50, 40 czy 70, po urazach, gdzie widzisz, że ci ludzie mogliby sami dużo więcej zrobić a robi się z nich kaleków, pokazując, że oni nie mogą czegoś, że tylko w ten sposób mogą coś robić. Mówię – w ogóle bzdura jakaś. No a potem zaczęły się ciekawsze przedmioty, bardziej tematyczne no i też poznałem takiego gościa, serdecznego mojego przyjaciela do tej pory, którego serdecznie pozdrawiam, Marian z Krakowa, fizjoterapeuta bardzo dobry, który też często – konsultuję z nim jak czegoś nie wiem –no i on mnie namówił na to, żebym poszedł na AWF do Krakowa na magisterkę, to był taki moment, który sporo zmienił w moim życiu, bo tam poznałem bardzo dużo fajnych wykładowców, ale jeszcze więcej fajnych ludzi, którzy mieli mega zajawkę, też integrowali bardzo dużo sportu ze sobą w tym wszystkim. Gdzieś tam po drodze jeszcze się trafiła jakaś specjalizacja półroczna w fizjoterapii w sporcie, a jednocześnie cały czas trenowałem sporty walki, trenowałem akrobatykę freestylową, coś tam sobie biegałem, pracowałem jako kaskader w międzyczasie, co też fajnie się zbiegło, bo miałem okazję poznać możliwości tego jak człowieka zepsuć, jak można poprawiać ruch z jakiś różnych dziedzin, miałem okazję uczyć się od gimnastyków, parkourowców, tancerzy gdzieś tam, więc to były fajne takie zlepki informacji, które trochę mnie ukierunkowały i stwierdziłem, że sama ta fizjoterapia, jako taka, od strony czysto klinicznej, takiej pozabiegowej czy neurologicznej od strony wspomagania ludzi po udarach, po tego typu rzeczach, nie do końca mnie pociąga, no ale jednak coś związanego z ruchem będzie fajne. I stwierdziłem, że to jest taka trochę kropka nad „i” w tej mojej fascynacji ruchem i tym, że będę mógł to jakoś pogodzić, w związku z czym też dlatego teraz taki profil mojej pracy a nie inny, że raczej staram się pomagać ludziom z bólem czy z problemami ruchowymi, pomagać w ich sporcie, ale od strony ruchowej, a dużo mniej od manualnej, więc tak to mniej więcej wygląda. Więc tak, mogę powiedzieć, że sztuki walki, sporty walki w jakiś sposób się do tego przyczyniły.
Kaskaderka i jej wpływ na życie
M: I poruszyłeś kolejny element, który dla mnie jest w Twojej historii mega fascynujący i zanim przejdziemy sobie dalej w kontekście fizjoterapii, ludzkiego ciała i naprawiania, a wcześniej psucia, to jak w ogóle trafiłeś na bycie kaskaderem? Bo to jest coś co dla mnie jest jakimś fenomenem. Szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że w Polsce – z resztą my Polacy produkujemy bardzo dobrych kaskaderów i pozdrawiam tu Tomka Krzemienieckiego i Aleksandrę Krzemieniecką. Ale jak to się stało w ogóle, skąd pomysł na bycie kaskaderem?
MD: Wiesz co, pomysłu nie było. To jest tak, że ja po kilku, kilkunastu w sumie latach dawania sobie po ryju na macie lub okładania się kijami na tej macie stwierdziłem, że brakuje mi w tym wszystkim – no miałem elementy filozofii, bo miałem sztuki walki, więc coś zacząłem się uczyć z tej materii, więc coś dla ducha było w tym wszystkim. Były aspekty sztuki związane z formami ruchowymi, które są pielęgnowane w sztukach walki. Był system, więc było dawanie sobie po ryju. Były zawody sportowe, więc dominacja i ewentualne uczucie goryczy porażki i analiza i powrót do tego dalej, więc super od strony takiej sportowej, rozwojowej, było to mega zaspokojone. Ale brakowało mi w tym wszystkim takiej dowolności wyrażenia się i po przeprowadzce do Warszawy brakowało mi, robiłem różne dziwne rzeczy – sprzątałem na dachach, jakieś odśnieżania, pierdoły, rozwożenie pizzy, praca na wysokościach, praca na budowlance. No ale brakowało mi w tym wszystkim właśnie takiego aspektu wyrażenia siebie freestylowego trochę no i tak jakoś poczytałem, poszukałem, kumpel mi mówi – Ty, słuchaj, idziemy na Halę Gwardii, tam są zajęcia z trickingu, to jest taka akrobatyka freestylowa, porobimy coś, będzie fajnie. Mówię dobra, byłem taką małpą, panterą, która podczas tych treningów sztuk walki robiła dużo fajnych akrobacji, więc szybko robiłem pokazy, też później jak pokazy to zacząłem sobie ze Stanów oglądać filmiki co to ludzie tam robią z tej akrobatyki, zacząłem się uczyć. No i jak on mi tylko o tym powiedział, że w Warszawie jest sekcja gdzie ktoś tego uczy, a to jeszcze było fajne, bo tam było dwóch trenerów, z których jeden był trenerem gimnastyki sportowej stricte i zajmował się parkourem, a drugi był czysto samoukiem od sztuk walki. Był w takim cyklu kształcenia czysto systemowym od taekwondo i karate, natomiast akrobatyki uczył się totalnie freestylowo i bardzo fajnie to połączyli. I tam przychodzili też kaskaderzy i oni zobaczyli tam przez parę miesięcy, że jakiś tam gamoń se przyszedł po boku, coś tam skacze, uczy się, wypierdala przy tych saltach i non stop rzuca pod nosem czymś, bo mu nie wychodzi i w końcu podeszli i mówią – słuchaj, jest taka sprawa, bo tak widzimy, że ogarniasz tak sporo, może byś chciał z nami jakiś pokaz kiedyś tam zrobić, bo my tam mamy taką ekipę, robimy różne pokazy. Mówię no dobra, spoko, coś nowego, fajnie. No i pojechałem strasznie zatrwożony trochę tym wszystkim, w ogóle nie wiem co to za ludzie w ogóle i co oni robią, ale fajnie, wybrali, no to spróbujmy coś fajnego. Zrobiliśmy ten pokaz no i wtedy dostałem do łapy kasę za ten pokaz no i to były fajne pieniądze wtedy na tamten czas, na studia. No i oni mówią – słuchaj, tak w ogóle to my zajmujemy się kaskaderką, jakbyś chciał do nas dołączyć no to będziesz musiał się jeszcze sporo nauczyć, ale jest okazja żebyś coś fajnego porobił. Mówię kurde, wchodzę w to no i jakoś tak się zaczęło. To był fajny moment w życiu, bo generalnie dużo rzeczy, o których ludzie marzą to robiłem i jeszcze mi za to zapłacili, więc rozbijanie samochodów, skakanie z wysokości, palenie się za pieniądze to jest chyba coś, co chyba każdy chłopak chciałby robić i w sumie ot, cała historia.
M: Jakie wnioski generalnie z tego wyciągnąłeś? Bo rzadko mam okazję rozmawiać z kimś, kto się rozbijał samochodem za pieniądze albo podpalał się za pieniądze. Jakie wnioski albo jakie elementy filozofii Twojej życiowej obecnej wyłoniły się z tej kaskaderki? Czy jakieś takie rzeczy, które były faktycznym „life changerem” dla Ciebie czy były takie fragmenty w tym wszystkim?
MD: Wiesz co, tak szczerze, to sporo, bardzo dużo mnie to nauczyło. Przede wszystkim tego, że… znaczy tu jest dużo rzeczy, które chyba są na równi, więc ciężko powiedzieć „przede wszystkim”, ale taki clue, który na koniec wyszedł, to było to, że tak jak wyświechtana gazeta „Men’shealth”, która jest – uważam – trochę brukowcem w sumie, ale tam takie hasło jest chyba „życie to sztuka wyboru”. To kilka lat pracy jako kaskader nauczyło mnie tego, że w pewnym momencie trzeba wybrać pewne rzeczy i albo się coś robi albo nie, trzeba sobie przekalkulować i podjąć decyzję jak żyć po swojemu, w którą stronę iść. Ale sama przygoda pracy kaskadera, wykonywanie pewnych rzeczy, spotykanie ludzi, którzy dla niektórych są niedostępni można powiedzieć. Mam taką anegdotkę, kiedyś w ogóle na jakiejś gali rozdania jakichś nagród, czy na premierze czegoś, byłem na – wiadomo – takim coctail party no i Tomek, koordynator, stoi koło mnie, coś tam gadamy, gadamy, przychodzi ktoś tam, rozmawiamy o czymś, a ja rzuciłem jakąś głupotę, coś na temat aparycji czy sprawności tej osoby, on tam – a, no to fajnie, że jesteście, to czegoś mnie tam nauczycie w tej kaskaderce, przy następnym filmie jakimś czy coś to się przyda. Ja coś tam zażartowałem w stylu, no to będziesz musiał trochę poćwiczyć, bo brakuje Ci trochę sprawności, w dużym uproszczeniu. No i gość sobie poszedł z uśmiechem i w ogóle, a Tomek, mój koordynator mówi – Ty, Ty wiesz kto to jest w ogóle? Ja mówię – no nie. On mówi – to jest Borys Szyc. A, no to fajnie, to cześć Borys. Ja generalnie pracując z dużą ilością tych osób nie do końca znałem ich, bo to nie to, że… nie chciałbym być ignorantem, ale po prostu mnie ich życie prywatne nie interesuje, ja przyjeżdżając do pracy byłam skupiony na robocie, żeby nie zrobić nikomu krzywdy i żeby nikomu się ta krzywda nie stała, bo nie każdy może wiedzieć, myślę, że Ty wiesz, jak znasz Tomka, że duża część pracy kaskadera w Polsce polega na ochronie planu filmowego, żeby nikomu się nic nie stało podczas scen potencjalnie ryzykownych, na zabezpieczeniu chociażby linowym na przykład. No i a propos lin na przykład taka rzecz, to to – doublecheck, że może Ci się wydawać, że robisz coś super, ale w pracy systemowej, gdzie masz ludzi którzy znają się na swojej rzeczy, jeżeli Ty coś zrobiłeś to masz kogoś obok siebie kto po Tobie sprawdza i to nie jest nic złego, to nie jest jakaś ujma tylko po prostu to jest w imię większego interesu dobrego. Ale chyba taka nadrzędna rzecz, która realnie teraz mi się wysuwa na prowadzenie to to, że strach jest potrzebny, że strach, obawa, jeżeli tego nie ma to znaczy, że coś jest z Tobą nie tak. Pytanie co Ty z tym robisz, to tak jak – to chyba Jack Sparrow z „Piratów z Karaibów” miał takie powiedzonko, że „the problem is not the problem, the problem isyouratittudeabout the problem”. I to jest trochę to chyba, że robiąc pewne rzeczy, które mogą się wydawać potencjalnie ryzykowne to trochę nam się zmienia percepcja. Warto gdzieś tam spojrzeć na to z szerszej perspektywy i podchodzić do tematu kreatywnie, pamiętając o tym co chcemy realnie osiągnąć. A z drugiej strony, kurcze, coś o czym chyba mało kto myśli, bo w Polsce się robi kiepską pracę kaskaderską od strony organizacji tej pracy, w sensie od strony filmowej, bo kaskaderzy robią mega robotę, ale w Stanach Zjednoczonych bym się bał kaskaderów – jak jest ujęcie potencjalnie ryzykowne, masz 5 na 15 razy upaść po jakiejś akrobacji to przez 13 razy upadasz na materace, których nie widać w kadrze, a wtedy kiedy realnie miałeś padać na glebę to padasz na matę, która jest zakamuflowana i to są pierwsze dwa razytego dnia kiedy się obijasz realnie, a w Polsce padasz 15 razy na glebę i mówią, że tyczka dźwiękowca Ci wpadła w kadr, więc musimy powtórzyć jeszcze 10 razy. A zadaniem kaskadera, tak jak każdego innego człowieka, jest wrócić do domu po pracy, więc to, że my spadamy ze schodów, zeskakujemy z drugiego piętra, palimy się czy rozbijamy samochodem to nie znaczy, że jesteśmy idiotami, którzy mają za nic swoje zdrowie i życie, tylko chcemy wracać do domu do naszych rodzin i do naszych zajęć. To chyba takie najważniejsze rzeczy, które gdzieś tam wyszły z tej pracy i z tej przygody, bo to był naprawdę kawał przygody, ładnych parę lat życia.
M: Brzmi fenomenalnie, bo wracając do takiej rzeczy przyziemnej, pozwolę sobie na anegdotę – pamiętam właśnie, tak wracając do tego co mówiłeś o Borysu Szycu, ja jak pracowałem na Kanarach w hotelu to miałem okazję prowadzić zajęcia z siatkówki no i generalnie do samej siatkówki zapałałem miłością dopiero wyjeżdżając na Kanary do pracy, czyli już jakby tam realnie pracując. I pamiętam, któregoś pięknego dnia organizuję te zajęcia i przyszedł jakiś, no, starszy Pan – nie chciałbym powiedzieć, że dziadek, bo bezwzględnie to nie był dziadek, ale przyszedł starszy Pan, no i on – bo oczywiście gdzieś tam po angielsku pogadaliśmy – po czym zaczął mówić po polsku, więc ja się przerzuciłem na polski i gramy w siatkówkę. I gramy w siatkę i była taka piłka, która była dosyć trudna do odbioru i byliśmy ustawieni – ja grałem podajże na środku, on grał na prawej przedniej flance. I była piłka, która teoretycznie mogła być moja i mogła być jego i pamiętam, powiedział do mnie – jak leci taka piłka to musisz ruszyć dupę. A ja do niego powiedziałem: jak chcesz ruszyć dupę to ją rusz. I gdzieś tam później oczywiście graliśmy dalej, bo to wiadomo jak w sportowym ferworze, no generalnie to co na boisku, zostaje na boisku, schodzimy i jest super. Ale wieczorem właśnie ktoś mnie tam zaczepia i mówi – no, to co, jutro ruszamy znowu dupę tam o 16? Ja mówię – oczywiście, ruszamy dupę. I tak patrzę – stoi facet. W eleganckich butach, w czerwonych – do dzisiaj to pamiętam – w czerwonych spodniach materiałowych, ma białą koszulkę, kaszmirowy sweter, a na białej koszulce ma logo Viziru. I tak wiesz, lampka mi się zaświeciła i mówię – kurwa, ZygmnutChajzer.
MD: Jaaaaaa…
M: I od razu mówię – pięknie, brawo Marek, brawo Ty. I po prostu, wiesz, to jest jedna z tych anegdot gdzie właśnie, tak jak Ty mówisz, dobrze, przydałoby Ci się poćwiczyć, to ja mówię: jak chcesz ruszyć dupę, to rusz dupę.
MD: Otóż to. Ale z drugiej strony to zauważyłem, że często właśnie – to też kolejna rzecz, którą ten kontakt z tym środowiskiem dał, że bardzo duża część tych ludzi, oczywiście potwierdzi się to co niektórzy lubią narzekać, że to buce, że zdarza się w każdej grupie społecznej, że znajdziemy takich. Ale ogromna część tych ludzi, z którymi miałem przyjemność pracować –chapeau bas, ukłony w ich stronę, szczególnie chociażby Marcin Dorociński, mega, mega, mega ludzie i złego słowa nie dam powiedzieć. To była ogromna przygoda jeśli chodzi o poznawanie takich ludzi i to co by się mogło wydawać, że oni są totalnie oderwani, jacyś niedostępni i nabzdyczeni to wielokrotnie można by się na tym ogromnie przejechać.
M: Absolutnie, ja się zgadzam. Miałem, i to właśnie pracując na Kanarach, trochę czasu tam spędziłem, a że pracowałam w jednym z lepszych hoteli na wyspie to miałem okazję poznać kilka osób z tej branży, plus jako dziecko, generalnie jako dzieciak, czyli w momencie jak naprawdę był największy bum na polski serial, podajże on się nazywał „Rodzina Zastępcza” z Piotrkiem Fronczakiem, tak, czy jak on tam…
MD: Fronczewski.
M: Fronczewski, tak właśnie znam polskich celebrytów. Z Aleksandrą Szwed i z całą resztą. I mieliśmy okazję pojechać wspólnie do Londynu, oczywiście przypadkiem się spotkaliśmy tam, na wycieczkę szkoleniową i spędzić dwa tygodnie i naprawdę to wtedy było coś niesamowitego, że ci ludzie, którzy dla mnie będąc, tam chyba 13-latkiem, oni byli 15-latkami, czyli generalnie opcja – oglądasz ludzi, których oglądasz w telewizji, i którzy są w Twoim wieku. Wydawało się, że są ludźmi niedostępnymi, a absolutnie zupełnie bardzo normalni, bardzo przyzwoici, bardzo fajni ludzie. Więc jak najbardziej, ja się zawsze z tego śmieję i to taka dygresja, że to co nam przedstawiają media, kolorowa prasa na temat ludzi, jasne że raz na 10 trafi się jakiś, tak jak powiedziałeś – ja ich nazywam po prostu prostakami, gburami, ale większość z tych ludzi naprawdę to są ludzie, dla mnie to są ludzie wysokiej klasy, mimo wszystko, mimo tego, a jak mają jakieś fuckupy w życiu, to ja zadam pytanie otwarte Tobie – nigdy nie miałeś żadnego fuckupów w życiu?
MD: No otóż to, dokładnie. Niech pierwszy rzuci kamień.
M: Wracając do tematów typowo ruchowych to teraz tak – bo ja jestem olbrzymim fanem Ciebie i Kondzia i mówię to zawsze z wielką odpowiedzialnością, bo jesteście dla mnie, jeżeli chodzi o kontekst ludzi w Polsce, którzy uczą ruchu i uczą o ruchu, ludźmi którzy podchodzą do tego w mojej ocenie tak jak powinni do tego podchodzić wszyscy, czyli tak jakbym sobie życzył żeby w dietetyce było właśnie więcej ludzi, którzy mają otwarte podejście i skupiają się na realnych problemach, a nie na rzeczach, które absolutnie nie mają większego znaczenia, poświęca się im zbyt dużo uwagi. To wy robicie dokładnie taką robotę w kontekście ruchu, naprawy ludzkiego organizmu i Ty byłeś gościem podcastu, w którym użyłeś takiego pięknego zwrotu, że „ruch nie jest dla wszystkich”.
MD: Nie, nie, tu Cię zatrzyma. Nie ruch, a trening, że nie każdy powinien trenować.
Trening a rekreacja ruchowa
M: Okej. I rozwiń, jakbyś mógł rozwinąć tę myśl, tak konkretnie – dlaczego uważasz, że trening nie jest dla wszystkich albo jakie są kryteria ludzi, którzy powinni trenować, a którzy powinni prowadzić rekreację ruchową?
MD: Znaczy wiesz, daleki jestem od tego, żeby kategoryzować ludzi, natomiast warto byłoby, bo nam się wszystkim trochę w dupach poprzewracało delikatnie mówiąc. Nam się wydaje, że my będziemy sportowcami i chcemy ciężko trenować, chcemy dźwigać ciężary, bo to jest seksi, a nie wiem, zdobywać nagrody, nie wiem, pokazywać dupę na Instagramie, bo to jest fajne, bo zrobiłem coś, a zapominamy o tym, że sportowcy, ci tacy prawdziwi, którzy żyją z tego, oni oprócz tego, że robią te rzeczy, które są dla wszystkich fajne i ciężko dźwigają, trenują w fajnych miejscach, oni też bardzo ciężko pracują nad swoją regeneracją, nad swoim mentalem, nad czynnikami takimi jak trzymanie żarcia, bo nam się wydaje, że pracując 8 godzin dziennie siedząc na dupie przy komputerze, jak wyjdziemy 3 razy w tygodniu na siłownię to jesteśmy aktywni fizycznie. No, nie jesteśmy, bo nawet Światowa Organizacja Zdrowia mówi – 150 minut w ciągu tygodnia, to daje około 21 minut dziennie, no to jeżeli wstajesz rano, sadzasz tyłek w samochód, jedziesz do pracy, tam siedzisz, później w przerwie idziesz na kanapkę, właściwie zjeżdżasz po nią na dół do Starbucksa czy do czegokolwiek innego, zeżresz tę kanapkę i napijesz się latte, wrócisz na górę windą, wrócisz do domu samochodem i potem stwierdzisz, że jedziesz na siłownię, pojedziesz tym samochodem na tę siłownię albo pojedziesz do parku pobiegać no to przepraszam, gdzie tu jest aktywność fizyczna realnie, gdzie tu jest w ogóle cały temat dookoła tego? I teraz – jeżeli nie śpisz, nie regenerujesz się, nie trzymasz żarcia, nie dbasz o swój stan psychoemocjonalny taki, to przepraszam, ale samo ciężkie dźwiganie, i to jeszcze często w złej formie, no nie doprowadzi do tego, że będziesz sportowcem, więc może spójrz prawdzie w oczy, stań przed lustrem i tak jak ja powiedz sobie – jestem Januszem treningu i trenuję dla samego siebie po prostu, czyli tak naprawdę uprawiam rekreację ruchową. I teraz różnica, realnie, jest formalna tak naprawdę, ale też i mentalna, bo trening to jest określony proces nakierowany na realizację ściśle zdefiniowanego celu przy użyciu określonych narzędzi, ale przede wszystkim speriodyzowany w czasie, pod kątem określonych elementów przygotowania, określonych okresów związanych z realizacją tego celu, a rekreacja ruchowa to jest nic innego po prostu jak podejmowanie aktywności fizycznej w celach zdrowotnych. Więc musimy rozróżnić te dwie rzeczy i ja nie mam z tym problemu żeby powiedzieć, że ja aktualnie, chociaż przepraszam, teraz zaczynam z powrotem trenować, bo mój trener od squasha mnie ciśnie i stwierdziłem, że muszę więcej rzeczy sobie dookoła tego zrobić, natomiast ja przez długi czas nie trenowałem. Ja przez kilka lat po prostu się bawiłem ruchem, uprawiałem rekreację ruchową, to były treningi spontaniczne, w związku z czym to były jednostki aktywności fizycznej a nie jednostki treningowe. Jeżeli coś jest zaplanowane, określone, ma jakieś kryteria sprawdzenia tego, jest monitorowanym procesem, wtedy mówimy o treningu. Jeżeli mówimy o podejmowaniu aktywności – mówimy o aktywności rekreacyjnej i nie ma się czego wstydzić, to jest zupełnie normalne. Nie każdy musi być sportowcem, ale nam się wydaje, że wszyscy nimi jesteśmy.
M: To jest ten moment, w którym ja zawsze się śmieję, bo mi się przypominają słowa Maćka Bielskiego, który mi to wbijał do głowy i potem wbijało mi to do głowy milion innych ludzi aż do momentu kiedy musiałem się poważnie zepsuć, żeby sobie stwierdzić, że no dobra, biorąc pod uwagę, że pracuję tyle i tyle w ciągu dnia, siedzę przy kompie tyle i tyle i generalnie mój pomysł na to, żeby pracować 2 razy dziennie i udawać, że trenuję jak zawodnik sztuk walki, mimo tego że absolutnie nie jestem nim ani z aparycji i z przygotowania fizycznego, ani wagi i tak dalej, to w pewnym momencie, tak jak powiedziałeś, trzeba stanąć przed lustrem i powiedzieć sobie z dosłowną brutalnością – kurwa, jestem Januszem treningu, nie jestem sportowcem. I jeżeli jesteś w stanie, albo są takie opcje, określić takie minimum ruchowe jakie powinniśmy osiągać i na jakich elementach realnie powinniśmy się skupić jako takidailybasic, czyli opcja, w której – dobra, jeżeli chcesz prowadzić rekreację ruchową i robić to codziennie to powinieneś się skupić na A, B, C, D, E, F, G i tak dalej. Czy jesteś w stanie takie elementy określić, jak powinniśmy pracować minimum codziennie?
MD: Znaczy wiesz, prawda jest taka – wszystko zależy od tego czego chcesz, czego potrzebujesz, nie? Bo ja znam osoby, dla których nie ma życia bez medytacji, znam inne, dla których nie ma życia bez zajechania się po prostu wydolnościowego, a są tacy, dla których codzienna joga jest tym co jest im niezbędne. Natomiast jakbym ja miał powiedzieć to z doświadczenia w pracy ze sportowcami, z Januszami treningu, z ludźmi bólu i mam tą przyjemność, że mogłem się bardzo dużo nauczyć na temat pracy czy na temat zdrowia i aktywności fizycznej ludzi starszych. Z jednej strony odebrałem wykształcenie w tym kierunku, z drugiej strony miałem przyjemność popracować z ludźmi starszymi, i nie mówię tu o 50-latkach tylko jednak 70, 80. No to to co widzę na przekroju, bo pracowałem też z młodymi dzieciakami, na przekroju od 8 lat do 78-80, to jest tak – nigdy dość pracy nad mobilnością. Ja nie mówię o chorych zakresach z hipermobilnością, że ktoś Ci się w ogóle zwija w chińskie 8, ale podstawowe zakresy ruchomości, które są w pełni kontrolowane. Tego nigdy nie będzie za dużo. Nie znam takiej osoby w wieku 80 lat, która powiedziałaby, że, kurcze, w sumie ona jest zbyt luźna, zbyt ruchoma. Nie znam takiej osoby. Na pewno trening oporowy w jakiejkolwiek formie, czy to będzie trening z obciążeniem własnego ciała czy z obciążeniem zewnętrznym, chociażby w ramach profilaktyki osteoporozy czy tego, że po 30-tce zaczynamy zanikać masę mięśniową i siłę mięśniową, która bezpośrednio jest skorelowana ze sprawnością układu nerwowego, co badania pokazują. A więc to jako podstawa. No układ sercowo-naczyniowy jako jeden z podstawowych elementów utrzymujących nas realnie przy życiu. Robiłem taki duży kurs treningu medycznego przez Norwega pewnego prowadzony i clue, taki „takehomemessage” całego kursu, który trwał w sumie w zasadzie ponad tydzień był taki, że badania pokazują, że wszystkie choroby są chorobami serca, my tak mówimy – ale stary, o czym Ty mówisz? I on mówi –wszystkie upośledzenia zdrowia jakie leczymy potrzebują postępowania takiego samego jak choroby sercowo-naczyniowe, w związku z czym jeżeli zadbamy o zdrowie sercowo-naczyniowe, to cała reszta chorób jest już na starcie w dużo mniejszym stopniu w stanie nam zagrozić. I uważam, że to jest takie clue, trening nad ruchomością, mobilnością szeroko pojętą, nierozumianą jako pasywny stretching i tylko leżenie jak ameba, chociaż to też ma swoje miejsce czasami w treningu, trening oporowy i trening sercowo-naczyniowy. Natomiast kluczowym w moim odczuciu jest codzienna aktywność spontaniczna w postaci chociażby chodzenia, jeżdżenia rowerem, seksu z ukochaną osobą, bo to są przyjemne formy aktywności i najważniejsze chyba jest to, żeby robić coś, co lubisz, bo to ma być coś co Ci będzie towarzyszyć do końca życia a nie coś co sobie robisz na zasadzie formy na wakacje, to jest największa bzdura dla osób rekreacyjnie trenujących.
M: Czyli realnie takim kipem, który powinniśmy sobie dać wszyscy to znalezienie aktywności fizycznej, która sprawia Ci przyjemność bez względu na to co to jest, bo faktycznie ja biorąc pod uwagę, że od ingerowania w ruch moich podopiecznych jestem daleki, natomiast zawsze zaznaczam, że bez względu na to jaki to będzie ruch to przede wszystkim każdy ruch na pewno będzie lepszy niż żaden ruch, o ile nie jest to tam tępe bieganie 50 kilometrów codziennie, bo tak, bo bieganie jest fajne.
MD: Oczywiście, że tak.
Największe problemy układu ruchowego
M: To realnie, bez względu na to, co robisz, co lubisz robić, po prostu rób to. I powtarzaj, i ta powtarzalność wydaje się być clue i ja to też powtarzam zawsze w kontekście żywieniowym, że jakby nie było, powtarzalność i stabilizacja i coś co jesteś w stanie w jakikolwiek prosty sposób monitorować, to jest clue. I tyle. Tu nie ma jakiejś większej filozofii, ale jeżeli Ty jako osoba pracująca z ludźmi, którzy się albo popsuli, albo się psują, albo się zepsują, no bo pracujesz na pewno z większą ilością, ale ja sobie to zawsze dzielę na trzy grupy, czyli tych którzy się już zepsuli, albo ci, którzy się właśnie psują albo się zepsują, to w Twojej ocenie, biorąc takiego Janusza i taką Grażynę, abstrahując od sportowców zawodowych, którzy się narażają na zupełnie różne kontuzje, to co jest takim najbardziej bolącym elementem? Czyli jakie są te największe problemy, na które musimy zwrócić uwagę per se?
MD: Wiesz co, to jakbym miał powiedzieć tak czysto z gabinetu czy z sali treningowej ode mnie to ludzka ignorancja jest najbardziej boląca.
M: Ale to z życia, to już w ogóle z życia, z charakteru i generalnie ze wszystkiego. Ale to jest taka duża bolączka, tak, i to, że mamy za dużo w dupach, to są dwie ważne rzeczy.
MD: Tak, tak. Wiesz co, ale pytasz czysto, rozumiem, ruchowo, tak na poziomie tego worka kości i mięsa?
M: Oczywiście.
MD: Kurde, no, to chyba klasyka taka gatunku, to są – znaczy nie, przepraszam, bo klasyka gatunku to owszem, to są niespecyficzne bóle odcinka lędźwiowego. Z dupy się wzięło, nikt nie wie dlaczego, pewnie dlatego, że siedzisz i się nie ruszasz. Ale częsta sytuacja to są tematy sezonowe, czyli robi się cieplej to wszyscy przychodzą z kostkami, kolanami, biodrem, bo zaczęli biegać nagle, tak jak powiedziałeś, chorą objętość, bez tego, żeby wcześniej pomaszerować na przykład. No zima to są zwichnięte nadgarstki, poobijane łokcie, problemy z kolanami, upadki na nartach i na snowboardzie. Natomiast ostatnio coraz częściej właśnie na dobrą sprawę, większość fizjoterapeutów klinicznych, takich szczególnie zogniskowanych w jakichś tam ośrodkach specjalistycznych ma swoje grupy pacjentów, którzy przychodzą, bo tu kręgosłup, tu kolano, tu coś, to tak jak ja obserwuję większość ludzi nie przeciążają się jakoś sportowo, tacy powiedzmy, którzy przychodzą, właśnie aktywność rekreacyjna, to najczęściej ostatnio to są problemy oddechowe, znaczy problemy pochodzące z podłoża natury oddechowej. Abstrahując od tego czy to są problemy emocjonalne, które wywołują zaburzenia pracy, też mechanizmu oddechowego, czy to są zaburzenia czysto mechaniczne spowodowane brakiem ruchu czy coś, to bardzo dużo ludzi ma problemy ze stereotypem oddechowym i w ogóle, nie tyle z wydolnością sercowo-naczyniową, co z optymalnym oddechem.
Prawidłowy oddech a trening
MD: Czym jest optymalny oddech? Bo ja z resztą ostatnio miałem ten fragment swoich wtorkowych pytań, gdzie jesteś bardzo często oznaczany, bo uważam, tak jak powiedziałem na początku, uważam, że jesteś jednym z największych mózgów jeżeli chodzi o kontekst aktywności ruchowej, pracy ciała i, jak to ładnie nazwałeś, worków mięsa i kości. I Kondziu mi napisał właśnie z pytaniem – to czy próbowałeś trenować z zaklejoną mordą? Ja mówię – nie no, Kondziu, no u nas na Brazilianie, nasz headcoach był na szkoleniu u Szyszki i wrócił i oczywiście pierwsze co zrobił to zakleił nam ryje na treningu. Aczkolwiek, czy ja realnie odczuwałem duży difference pomiędzy tym czy oddycham nosem czy ustami? Nie. I tu się pojawia moje pytanie – czy dla Ciebie właśnie poprawny oddech to jest ten element umiejętności oddzielenia dwóch organów, czyli ust, których w teorii Szyszki, w teorii WimaHoffa, są stworzone do mówienia, a nosa, który jest stworzony do oddychania, czy bardziej chodzi Ci ogólnie o pracę tłoczni, całej tłoczni przeponowej, całej pracy brzucha, jak Ty to precyzujesz?
MD: Ja bym powiedział BKB, czyli „balans, kurwa, balans”, bo to jest tak, w idealnym świecie faktycznie badania pokazują, że optymalna strefa pozycji przepony, czyli ustawienia relacji żeber do miednicy, pozwolenie tej przeponie na swobodny przepływ, taki mechaniczny, to jest związane z takim ładnym określeniem jak „motylnośćmisteralna”, czyli ruchomość narządów wewnętrznych spowodowana tym tłokowym ruchem przepony i ciśnieniem czy podciśnieniem, które jest generowane. Ta optymalna strefa ustawienia powoduje, że oddech nosowy faktycznie jest bardziej wydajny jeśli chodzi o synchronizację z pracą układu nerwowego, bo jest wtedy w stanie pracować nad procesami oddechowymi, a nie niepotrzebnie nas aktywizuje w stałym napięciu stresowym. Natomiast to co jest ważne, co musimy pamiętać, to „optymalny” oznacza wystarczający czy zapewniający odpowiednie zasoby do potrzeb, czyli moment, w którym klinicznie ktoś nie przeciąża się, nie uprawia sportu, nie wchodzi na większe obroty, nie powinien być nadaktywny system oddychania torem ustnym, bo to jest przegięcie, normalnym jest to, że oddychamy nosem, torem przeponowym. Natomiast w sytuacji, w której zaczynamy dochodzić do zwiększonych wysiłków, w pewnym momencie jest zwiększone zapotrzebowanie i zwiększony pobór powietrza, po to żeby uzyskać zwiększone zasoby tlenowe i czymś zupełnie naturalnym będzie, że angażujemy usta. I tu nie chodzi o to, na bazie tej wiedzy, którą ja mam, którą ciągle aktualizuję, tu nie chodzi o to, żeby odcinać, tylko żeby umiejętnie sterować tymi narzędziami, które mamy, bo niektóre praktyki, właśnie Wima Hoffa, czyli jogowe, bazują wręcz na wyłączeniu oddechu nosowego, tego przeponowego, po to, żeby przetorować pracę w zupełnie innym torze i potem upłynnić balans pomiędzy tym. Więc ja nie szukałbym skrajności nigdy tutaj, bo w niektórych metodach terapeutycznych właśnie celowo coś przesterowujemy po to, żeby uzyskać lepszy efekt balansu, żeby potem budzić coś, co nie pracowało. Natomiast faktycznie oddech przeponowy ma też to do siebie, że ta określona zbadana pozycja przepony, relacji żeber do miednicy i ruchomość tego, powiedzmy, płynna zmiana ciśnienia wewnątrzbrzusznego wspomaga nam stabilizację i jest swego rodzaju mechanizmem zabezpieczającym, a odcinek lędźwiowy kręgosłupa. Natomiast to są wszystko teorie, które aktualnie są zbadane i gdzieś tam są najbardziej, najczęściej się do nich sięga, za parę lat może się coś zmienić, niemniej jednak w tym momencie takie jest uzasadnienie tego mechanicznego przepływu, a oddech i jego wykorzystania w treningu.
M: Czyli realnie w zależności od tego jak funkcjonujesz, co robisz, dobrze jest umiejętnie przerzucać z jednego systemu na drugi system, tak?
MD: Wiesz no, prawda jest taka, że jak leży na Tobie gościu 100 kg i Cię przydusza to masz w dupie to czy oddychasz nosem czy ustami. Masz za zadanie nie omdleć po prostu, musisz dostarczać zasoby, w tym tlen, do mózgu, żeby mógł przemyśleć co ma zrobić i jak najszybciej stamtąd zwiać.
M: Słuchaj, mój headcoachważy 82 kg i generalnie jak się na Ciebie uwali, to myślisz tylko o tym, żeby już z Ciebie, za przeproszeniem, kurwa, zszedł. Patryk, nie pozdrawiam Cię serdecznie z tego miejsca.
MD: Wiesz, prawda jest taka, że jak się potrafi dobrze zluzować w tej pozycji to naprawdę może ważyć te 60 i bywa ciężko.
M: To wiesz, jeszcze w momencie kiedy robisz to w „gigi” i on wrednie sobie otwiera tą połę i się na Ciebie kładzie, tak żebyś oddychał przez jego spocone „gigi”.
MD: W membranę, dokładnie tak.
M: To jest moment, w którym zastanawiasz się – co Ty tu robisz? I ja zawsze sobie w głowie śpiewam piosenkę z „Killera” – Co Ty robisz tuuu… I realnie wtedy tak jak mówisz, mam w dupie czy oddycham nosem czy oddycham ustami i generalnie to marzę, żeby sobie zrobić taką opcję rybną i stworzyć sobie oskrzela gdzieś na wysokości swojego brzucha, żeby gdzieś tam sobie bokiem to wszystko wychodziło.
MD: Gdziekolwiek bokiem, tam gdzie nie leży na Tobie, dokładnie.
M: Tak, żeby było to miejsce, które faktycznie wyrzuca to powietrze z Ciebie. Ale to jest fajna kwestia, mnie ten ruch zawsze interesuje i ja też zauważyłem, z resztą sam strasznie dużo o tym zacząłem czytać i rozmawiać z Zuzą Sobczak, że ludzie realnie nie potrafią używać przepony, co jakoś w duży sposób przekłada się na to jak oni trenują. Faktycznie, ja z resztą też mam problem z oddychaniem przeponowym, pracuję nad tym, aczkolwiek do ideału to jest jeszcze bardzo długa droga. Natomiast dlaczego ta tłocznia, dlaczego ta praca przepony i ten oddech jest tak istotny w konkretnych fazach ruchu? I na co to się realnie przekłada?
MD: Wiesz co, to jest trochę tak jak z większością rzeczy, tak jak sam powiedziałeś, moja aparycja nie pokazuje, że ja jestem strasznym bydlakiem i jak do mnie przychodzą kulturyści albo trójboiści to ja czasami muszę im wyraźnie pokazać gdzie mają słabe strony. I jedną z nich jest właśnie praca z oddechem i tłocznią brzuszną, bo nagle się okazuje, że przychodzi chłop, 190 cm wzrostu, 100 kg wagi i on stojąc nad głowę, wyciska te 50 kg czy 60 kg, a ja sobie biorę to siedząc, gdzie odłączamy wspomaganie z nóg i robię to samo. I nagle jest takie – what the fuck? Ja mówię – stary, to jest kwestia stabilizacji i kontroli tego tułowia. I teraz – tłocznia brzuszna, technicznie rzecz biorąc, to jest taki case, jak masz – jeździłeś kiedyś konno?
M: Kilkukrotnie, tak. Czy to coś przyjemnego? Nie, wybaczcie ludzie, nie.
MD: Na poziomie laika, który się nie zna, można powiedzieć, że koniem się steruje wodzami. To jak już pojeździłeś, to wiesz, że to jest bzdura, bo steruje się nogami i tułowiem, znaczy i ciężarem ciała, który rozkładasz na nim, więc miednicą generalnie czy szeroko pojętymi nogami, przywodzicielami. Dlatego ludzie jeżdżący konno mają mega pospinane, rozbudowane te przywodziciele też czasami. No i generalnie chodzi o to, może nie tyle rozbudowane co pospinane bardziej są, i chodzi o to, że stały kontakt ze zwierzęciem, na którym siedzisz, powoduje tak jakby określone napięcie sznurków. I jeżeli którykolwiek z tych sznurków, w którąś stronę przeciągniesz to jeżeli drugi puścisz całkiem luźno, czyli jedną nogę byś wypiął i nie trzymał tego konia – to koń Ci spieprzy. Bo on tam poczuje wolność, że może tam uciec. I tak samo jest z tłocznią brzuszną – jak masz 11 zawodników w polu bitwy nożnej, na boisku, i jeden z nich ma w dupie, no to generalnie drużyna jest osłabiona. Jak będzie 4 miało w dupie to coś się zepsuje. I nie zarobią pieniędzy. W związku z czym tak samo jest tu, jeżeli mówimy o tłoczni brzusznej, to nam się wydaje, że to jest po prostu wywalenie bebecha często do przodu, co robią głównie trójboiści w Polsce i niektórzy kulturyści, którzy się od nich uczą – to się zupełnie nie sprawdza, bo oddech przeponowy i praca z tłocznią brzuszną opiera się o system oddechu 360 stopni, w związku z czym przepona, która opuszcza się, powoduje wytworzenie ciśnienia na jamę brzucha, które to rozpycha Ci ścianę przednią brzucha, boki brzucha, tył, tak samo, w związku z czym mięśnie czworoboczne lędźwi, całą masę tam reszty, razem z mięśniem poprzecznym, wszystkim dookoła, oddziałuje to na mięśnie dna miednicy w taki sposób, że nasza ta tłocznia brzuszna stanowi taką jakby piłkę szwajcarską, jak piłki fitnessowe. Teraz kompresując to ona jest sprężysta, jeżeli tylko wbijesz szpikulec w tę piłkę, to nastąpi energyleak, czyli to ucieka po prostu gdzieś. I cała zabawa polega na tym, to tak tłumaczymy z Konradem, że jak wstajesz z przysiadu to masz sztangę na plecach, barkami, plecami pchasz w tę sztangę, nogami pchasz w podłogę, i jak tułów będzie takim miękkim makaronem, to Andrzej, to walnie, to nie zadziała. I po to Ci jest tłocznia brzuszna w dużej mierze, żeby efektywniej transferować energię i nie mieć jej strat. Bo w sporcie, a przy okazji w ruchu tak naprawdę, w tej ekonomii ruchu, wygrywa nie ten, który jest silniejszy, który generuje większą siłę, tylko ten, który mniej tej siły i energii traci. W dużym uproszczeniu tłocznia brzuszna służy do lepszego przekazywania energii przez ciało i dzięki temu jej oszczędzania.
M: Dwa tipy, a nawet jeden tip – jeżeli chodzi o pracę tłoczni, którą można wykorzystać w domu jako forma rozgrzewki przed treningiem, ćwiczenie, ruch, cokolwiek, aby faktycznie małym nakładem pracy generować jak największy zwrot jeżeli chodzi o ten kontekst oddychania.
MD: Wiesz co – nauczyć się kasłać. Ewentualnie po prostu… no tak, kasłanie jest fajne. Tylko chodzi o to, żeby to kasłanie było w pozycji, w której za wydechem, jak zrobię wydech, i to Lord Vader, takie: *dźwięk oddechu*. Jak się położymy w pozycji luźnej, takiej gdzie mamy nogi na krześle lub na kanapie jakiejś, pod kątem 90 stopni w biodrach, to podczas tego wydechu z takim głośnym, jeszcze raz powtórzę: *dźwięk oddechu*, takim wymuszonym, poczujemy, że pod koniec żebra schodzą nam w dół w kierunku miednicy i aktywują się mięśnie skośne. I teraz jak wbijemy sobie wtedy paluchy, pewnie to teraz właśnie robisz, to możemy poczuć, że to się robi sprężyste i jak kaszlniemy to poczujemy, że podczas kaszlnięcia następuje wypchnięcie naszych palców na zewnątrz. I teraz cała zabawa polega na tym, żeby podczas kasłania to wypychanie na zewnątrz było wypychaniem do przodu, na boki, w okolicy powyżej talerzy kości biodrowej, ale też z tyłu, w przestrzeni pomiędzy żebrami a talerzem kości biodrowej z tyłu. Jeżeli to opanujemy to znaczy, że potrafimy generować dobrą tłocznię brzuszną. Jeśli nie, to trzeba byłoby z tym popracować. Natomiast to jest tylko jeden z patentów, dziewczyny od jogi, od pilatesu, od pracy z mięśniami dna miednicy mają mnóstwo swoich jeszcze, więc generalnie jak ktoś ma z tym realnie problem to polecam udać się do kumatego trenera, który pracuje z oddechem, to są metody BNS, metoda PRA (?), dużo, dużo ludzi w Polsce tak naprawdę już coś tam z tym oddechem robi, ewentualnie iść do fizjoterapeuty, który to pokaże, to też najlepiej do fizjoterapeuty, który coś robi ze sportem, bo nie do końca, nie wszyscy fizjoterapeuci podchodzą tak samo do sprawy, a trochę inaczej pracuje się z osobą aktywną fizyczną, chociaż na poziomie podstawowym, takiej podstawowej sprawności, wszyscy jesteśmy tylko ludźmi, ale niektórzy fizjoterapeuci kliniczni trochę odpłynęli i próbują wszystkich na siłę leczyć, naprawiać, rozwiązywać problemy, których tam nie ma, więc też tutaj należy być trochę ostrożnym.
M: Wracając do Wadera, to musiałem wyciszyć głośnik, w sensie mikrofon u siebie, żebyś nie słyszał mojego wydechu i wsadzania paluchów pod żebra.
MD: Ale realnie działa przy kasłaniu?
M: Działa, działa. Ale tu chciałem zaznaczyć jedną rzecz, ćwiczenie kasłania w dobie Covida na siłowni to nie jest dobry pomysł.
MD: Dlatego zapraszam do fizjoterapeuty.
Ćwiczenia odpowiednie dla każdego
M: To jest bardzo niebezpieczne, jak przyjdziesz do fizjoterapeuty i powiesz: chciałbym pokaszleć, bo tam taki Pan Dzięcioł powiedział w podcaście, że wie Pan, że tłocznia mi nie pracuje. Podejrzewam, że mogą nas o jakieś sianie propagandy prowirusowej oskarżyć. W każdym bądź razie, wracając do rzeczy przyjemnych – powiedz mi tak, bo to jest takie pytanie, które zadaję każdemu, kto siedzi realnie w sportach siłowo-dźwigano-ciężarowo-fitnessowo, jakkolwiek byśmy rozpatrywali sam ruch per se, czy jesteś w stanie określić jedno, dwa lub trzy ćwiczenia, które zdecydowanie byś wybrał jako te, które powinniśmy wykonywać albo moglibyśmy wykonywać jako jedyne ćwiczenia do końca swojego życia? Ja tu nawiązuję do Pawła Caculina, który powiedział, że jeżeli mógłby wybrać jeden ruch, który wykonywałby do końca życia jako jednoelementarne ćwiczenie to byłby to swing. Czy Ty jesteś w stanie określić, w Twojej ocenie, takie ruchy, ruch, który realnie będzie dawał największy zwrot z tego, że on będzie wykonywany, dla naszego ciała?
MD: Wiesz co, wiesz, że to jest zawsze pytanie z gatunku „100 pytań do”, a właściwie to „3 tipy na to jak być milionerem”. No naczelna odpowiedź zależy od potrzeb i od tego jaki masz punkt wyjścia, bo każdy z nas jest w jakiś sposób zepsuty albo będzie. I to trzeba zindywidualizować. Natomiast jakbym ja miał wybierać, na pewno bym nie wybierał jednego. Jakbym miał do końca życia wybrać tylko jedno to i tak bym skłamał i zrobiłbym ich więcej. Ale myślę, że takie – trzeba rozważyć, rozważyłbym kilka dla ludzi, gdybym miał powiedzieć, postaram się zawęzić na maksa. I pierwsza rzecz, która mi przychodzi do głowy, tak naprawdę – swing Caculina, super, bo to jest siła biodra, a wyprost biodra nam zanika z wiekiem i to jest ćwiczenie, które może być siłowe, wydolnościowe, natomiast ono na tej krzywej siła/szybkość jest jednak mimo wszystko bliżej wytrzymałości trochę niż siły i ja myślę, że dla zdrowia sercowo-naczyniowego swing jak najbardziej polecam i chodzenie tutaj jak najbardziej, bo to są dwie inne intensywności zupełnie. Na pewno rozważyłbym tureckie wstawanie jako takie ultimate ćwiczenie od strony obręczy barkowej dla jej stabilizacji i kontroli pozycji overhead, która też nam z wiekiem zanika, od strony ruchomości biodra, bo tam też wykonujemy ruch hip hinge, ruch zawiasu biodrowego, stabilizacja centralna, bo jest wymagana na każdym kroku, ale to co jest ważne dla mnie w tym ćwiczeniu, czego ja doszukuję się pracując z ludźmi w tym ćwiczeniu, to jest to, że jak założysz tam połowę masy ciała to będzie to cholernie trudne siłowo ćwiczenie i gwarantuję Ci, że tętno przy okazji też skoczy. Natomiast jak założysz tam 1/5 masy ciała i zrobisz 15 powtórzeń na stronę to też będzie to fajne ćwiczenie wytrzymałościowe. Poza tym z wiekiem badania różnych naukowców pokazują, że jednym z czynników przyczyniających się do śmierci ludzi są upadki, bo ciąg przyczynowo-skutkowy jest taki – masz 70-80 parę lat, przewrócisz się na ludzie, złamanie szyjki kości udowej, zapalenie płuc w ramach powikłań tego, że leżysz długo w szpitalu i kaplica. I teraz, ja mam swoją taką teorię, pracując paręnaście lat z ruchem, parę lat jako kaskader, trochę jako fizjoterapeuta, pracując z ludźmi starszymi, z ludźmi z mózgowym porażeniem dziecięcym, zauważyłem jedną rzecz – ludzie, których nauczyłem upadać, mniej boją się tego upadku, a jeżeli upadają to wstają szybciej, sprawniej i jednocześnie w ogóle rzadziej upadają, a miałem przykład gościa z postępującym zanikiem mięśni, którego nauczyłem tureckiego wstawania, zaczynał ledwo co wstając z podłogi, to się może wydawać zabawne, ale chłop z leżenia na plecach nie był w stanie przejść do leżenia na boku na łokciu, a potem po roku robił to z kamizelką obciążeniową, robi to do tej pory, do dziś i dzwoni do mnie co parę miesięcy, mówiąc jakie to jest rewelacyjne dla niego ćwiczenie, jak dużo mu to dało mentalnie. Myślę, że to jest takie ćwiczenie, które można naprawdę fajnie wykorzystać. I prawdę mówiąc chyba bym dalej nie szukał, bo oczywiście uwielbiam kółka gimnastyczne i pracę na nich, są mega narzędziem, uwielbiam właśnie swing z kettlem, lubię sztangę, bo daje fajne możliwości, lubię hantle, ale to są tylko narzędzia. Jakbym miał wybrać jedno narzędzie z tego wszystkiego, no to przede wszystkim nasze ciało i do niego bym dopasowywał możliwości, a jeżeli można coś z zewnątrz no to bym oscylował w tym momencie na etapie tureckiego wstawania i swingu. Te dwa, myślę, że spokojnie można wrzucić jako taki musthave, który warto co jakiś czas zrobić.
M: TGU jest genialny. To jest ruch, który mi w Brazilianie pomógł, i to tak niesamowicie pomógł w kontekście… trudno jest mi znaleźć ruch, w którym nie znalazłbym odzwierciedlenia samego ruchu TGU. Czy to bezpieczne wstawanie, czy to jakikolwiek swip, który się gdzieś tam wykonuje z pełnej gardy, z bocznej, czy z połówki. I to faktycznie progres ciężarowy spowodował to, że mi było dużo łatwiej większość swipów – ja nie jestem, absolutnie nie jestem wirtuozem techniki. No trudno przy tam ponad 100 kg masie ciała być wirtuozem techniki w brazylijskim, wiadomo że będę raczej bazował na tych bardzo pierwotnych parametrach skorelowanych z siłą i generowaną przeze mnie mocą, aczkolwiek dopiero wykonywanie TGU pokazało mi, że bycie sprawnym, a bycie sprawnym to są dwie różne rzeczy, są naprawdę dwie różne rzeczy. Chociaż ja nigdy nie uważałem siebie za osobę, która nie była sprawna, bo moje treningi nie były skorelowane z szeroko pojętym dźwiganiem, bardziej zawsze były to treningi sprawnościowe, aczkolwiek w momencie kiedy dostałem TGU od Bielskiego to do dzisiaj na Instagramie wisi pamiętny film gdzie miałem TGU w formie szeroko pojętego AMRAP’a jako wykończenie treningu i mówię: Bielski, ty chuju. I podtrzymuję to po tych trzech latach od tego filmu, ja to podtrzymuję i powtarzam: Bielski, ty chuju. Aczkolwiek jest to genialne ćwiczenie, naprawdę, obok swinga i obok kattlebellwindmill, tutaj Marcina Zająca pozdrawiam, to są 3 ćwiczenia, których realnie nienawidzę, i które wiem, że muszę wykonywać.
MD: Ja myślę, że na poziomie biomechanicznym jakby to zanalizować, mamy tutaj elementy pressa, bo jest w izometrii ten press, ale jest. Są splitsquaty w tym, jest ruch zawiasowy w biodrze, jest przetoczenie, to są wszystko elementy podstawowe, które człowiek jako zwierzę fizyczne powinien być w stanie wykonać sprawnie, a z drugiej strony aspekt kondycyjny, który tu możemy włożyć jest nie do przecenienia. Ja w tym momencie, jeżeli mam sprawnych klientów, z którymi pracuję, bo do kettli, sytuacja jest taka – chcesz kupić jeden sprzęt, wydać nie za dużo pieniędzy, nie zrobić sobie krzywdy, ale móc pracować do końca życia. To albo regulowana hantla albo kółka gimnastyczne albo kettlebell. I jeżeli ktoś ma kettla, to może z nim zrobić z nim masę fajnych rzeczy, podobnie z kółkami, podobnie z regulowaną hantlą, ale uważam, że ten kettlebell daje mega możliwości.
M: No tu jeżeli chodzi o dzwonki to ja się śmieję, bo w trakcie pierwszej fali pandemii kiedy ludzie się gdzieś tam delikatnie pozamykali w domu i realnie nie chodzili w miejsca takie jak siłownie i u nas też nasz klub brazylijskiego był nieczynny mimo tego, że gdzieś tam większość z nas i tak trenuje solo jeżeli chodzi o kontekst siłowy, to przywiozłem sobie dzwonki właśnie 32 kg i 24 kg te odlewane, bo w domu mam niestety plastikowego 20 kg, którego nie używam, bo jest po prostu tragiczny.
MD: To jest badziew po prostu.
M: Dokładnie, dokładnie, to jest badziew. Ale pamiętam jak dzisiaj, że po 6 tygodniach takiego treningu w domu, gdzie używałem dosłownie kettli, hantli, gum oporowych, moja narzeczona się śmiała, mówi – Ty, Ty po tym treningu w domu generalnie to wyglądasz lepiej i bardziej nabity niżeli chodząc i robiąc tam pewne treningi sprawnościowe, o co chodzi? A ja mówię – aha, przepraszam, jeszcze używałem terixa do pewnych fragmentów treningu nóg, bo bardzo lubię używać właśnie terixa do tego żeby gdzieś tam pracować sobie nad tymi elementami stabilizacji szeroko pojętej no i fajne jest to, że ma tę zakładkę, którą zarzucasz sobie za drzwi i generalnie masz w dupie, pewnie moi sąsiedzi zastanawiali się co to za debil wyrzuca gąbkę za drzwi, bo tam wisi –aczkolwiek tak, i faktycznie, a tak naprawdę to nie były żadne skomplikowane ruchy, bo każda sesja składała się praktycznie z tego samego – swingów, TGU, wiosłowania, floorpressów i jakichś tam prac izometrycznych na gumach i ewentualnie zabawy terixem i that’sit. I czułem się fenomenalnie, faktycznie było fajnie i już na dzień dzisiejszy wiem, że w momencie kiedy już kiedyś, w najbliższej przyszłości mam nadzieję, wybuduję sobie wymarzony dom i będę miał garaż, w którym będę tworzył swoje mikrostudio treningu dla siebie, to na pewno pierwsze elementy to będą właśnie kółka, kettlebell i regulowana hantla, bo mając to jestem w stanie wykonać dosłownie wszystko i wtedy opcja „nie mam czasu, nie mam sprzętu, nie mam chęci” generalnie jest bardzo słabą opcją, jest bardzo słabą wymówką.
MD: Dokładnie tak. Wiesz co, w ogóle to co powiedziałeś, nie muszą być rzeczy skomplikowane, jak ktoś nie zna kettli niech sobie poszuka formatki treningu „simplesinister”, który bazuje głównie na swingach – znaczy głównie – który bazuje, po prostu składa się ze swingów i z tureckiego wstawania. Strasznie, ale to strasznie niszczący wydolnościowo trening i mentalnie przede wszystkim dla niektórych. Nie trzeba dużo. Trzeba tylko ruszyć dupę i robić.
M: Tutaj przecież nawet na Youtube wisi 45 minut Pawła Taculi na „Enter the kettlebell” gdzie on opisuje tę całą bazę jeżeli chodzi o pracę na dzwonkach i to jest taki, mówię, Ty to powiedziałeś, Zuza to powiedziała i Bielski to powiedział, że to jest taka baza, która generuje… posiadanie dzwonka w domu, dzwonek – oczywiście kettlebell, dla naszych słuchaczy – to jest coś, co powoduje, że jesteś w stanie wykonać tak naprawdę wszystko. Nie ma ćwiczenia, nie ma partii, której nie jesteś w stanie trenować posiadając dobre kettlebell, a jeżeli już w ogóle masz bazę ciężarową kettlebell, czyli tam 8-12, to już w ogóle jest zabawa fajna, bo ja miałem, pamiętam do dzisiaj, zaś znienawidzone super serie pracy unilateralnych na dwóch różnych ciężarach kettlebell, to jest po prostu jakaś tragedia dla wydolności, dla ciała i układu nerwowego, pracowanie na dwóch różnych dzwonkach, to jest jakaś masakra.
MD: No to są takie, widzisz, proste narzędzia.
Trudna filozofia
M: Idąc dalej, biorąc pod uwagę już takie trochę elementy nieco bardziej filozoficzne, odchodząc od kontekstu treningowego, to powiedz mi, jakie elementy filozofii Twojej pracy są najtrudniejsze do zrozumienia Twoim klientom? Czyli jakie elementy tego jak funkcjonujesz i co im mówisz są dla nich najtrudniejsze do zrozumienia?
MD: Wiesz co, często ludzie się dziwią, że ja im mówię, że ja się chcę ich pozbyć. Bo ja nie jestem od tego, żeby przy kimś stać i mu liczyć powtórzenia czy żeby go głaskać po plecach i wbijać mu igły, chociaż są sytuacje, w których terapia manualna jest potrzebna i wskazana, natomiast ja jestem od tego, żeby dać mu narzędzia do zmiany. I ja często powtarzam, że do mnie do grafika, do kalendarza ciężko jest wejść, ale łatwo jest z niego wyjść i dostaje się jedno ostrzeżenie, była taka sytuacja kilka razy, że przychodzi do mnie dziewczyna, pytam o pracę domową – czy robiłaś? No wiesz co, no, trochę nie miałam czasu… Mówię – dobra, ale to czekaj, bo 2 tygodnie się nie widzieliśmy, no to chociaż z raz chyba Ci się udało? No wiesz co, nie bardzo… Ja mówię – dobra, to dziś robimy jeszcze raz dokładnie tę samą sesję, którą zrobiliśmy ostatnio, w ramach checkingu tego co zapamiętałaś, robisz to sobie przez następne 2 tygodnie, widzimy się później, ale jeżeli do mnie przyjdziesz i nie zrobisz tego, no to nie mamy nad czym pracować wtedy. No i my tam się umówiliśmy na jakąś kwotę, płatność za okres z góry, później zamiesiąc miała przyjść, przyszła no i daje mi te pieniądze do ręki i mówi – to tu masz od razu, bo zapomnę, to za ten miesiąc co tam mam pracować. Mówię – no dobra, spoko, to pokaż mi tam te ćwiczenia co robiłaś, jak to wygląda, zobaczymy gdzie jesteśmy, pójdziemy sobie dalej. Wiesz co, no bo w sumie to tak nie robiłam za bardzo, bo nie pamiętałam… ja mówię – słucham? Przez 2 tygodnie nie miałaś możliwości, czasu, chęci, żeby do mnie zadzwonić, zapytać jeżeli nie pamiętasz? To trochę strata Twojego czasu, Twoich pieniędzy i mojego czasu, więc proszę te pieniążki i tam jakby są drzwi, no nie mamy o czym rozmawiać w tym momencie. A ona mówi – no, ale wiesz, teraz się umówiliśmy na dzisiaj to może chociaż dziś co zrobimy? Ja mówię – nie no, wiesz, dzisiaj to ja sobie wolę książkę już poczytać. Więc od strony, myślę, takiej współpracy to to jest trochę zdziwienie. Natomiast to co ludzi bardzo zaskakuje też często, to to, że ja używam bardzo prostych narzędzi, godzinna sesja ze mną najczęściej składa się z 30, z 40 minut wywiadu, różnego rodzaju diagnostyki, testów, kilku prostych rzeczy, dużo staram się edukować i przekazywać wiedzy tym ludziom i potem daję im 2-3 proste zadania domowe, na przykład praca z oddechem – jedno ćwiczenie, praca taka redukująca, modulująca ból, którą mogą sobie sami wykorzystać, jedna praca torująca pracę jakiegoś tam wzorca ruchowego, ruchu, whatever. I mówię tylko jedną rzecz – to są rzeczy niskiej intensywności, kluczowe jest to, żebyś to robił codziennie. Dwa, trzy razy dziennie. Mówię trzy, bo i tak nie zrobisz, pewnie zrobisz raz dziennie, albo raz na dwa dni i to będzie dobre minimum tego. Ale ogólnie masz to robić codziennie. Ale jak to? Czemu codziennie? Przecież to jakaś regeneracja czy coś. Ja mówię – nie, słuchaj, to są rzeczy tak proste, tak mało inwazyjne, że możesz spokojnie robić codziennie. A jak będziesz robić codziennie to zbudujesz sobie nawyk i będziemy mogli dalej przepracowywać kolejne rzeczy, bo ileś czasu pracowałeś/ pracowałaś na to gdzie znalazłeś się w tym miejscu, przyszedłeś/przyszłaś to zmienić. Często ludzie przychodzą do mnie już po różnych konsultacjach z różnymi lekarzami czy terapeutami i ja mówię – słuchaj, no jeżeli ileś razy coś próbowałeś/próbowałaś zmienić i nie pomogło to i przychodzisz do mnie, to znaczy, że w jakiś sposób mi ufasz, więc proszę Cię, daj temu szansę, przepracuj te głupie, proste rzeczy. No i ci, którzy robią to daje nam to jakieś efekty i mamy co robić dalej i wtedy albo się szybko współpraca kończy, bo temat jest rozwiązany, albo trwa trochę dłużej, ale ciągle jest progres, więc myślę, że to są takie dwie rzeczy – zarówno moje podejście od strony zaangażowania, bo ja jestem tylko od tego żeby dać narzędzia, a nie zrobić za kogoś, inaczej to się nie da; a druga rzecz to to, jak proste rzeczy czasami trzeba zrobić.
M: Prostota jest szczytem wyrafinowania i to niejednokrotnie o tym ja się przekonałem, myślę, że wielu ludzi się przekonało, aczkolwiek ja zupełnie podpisuję się pod tym co powiedziałeś na samym wstępie, że szanujmy siebie i szanujmy swój czas i w momencie kiedy Ty chcesz komuś pomóc albo ktoś chce by mu pomóc, no to niestety dostając proste rzeczy do zrobienia, no powinien je wykonywać. Więc dla mnie osoby, które postępują tak jak Ty, po pierwsze to są rzeczy, które są dla mnie logiczne i ja bym się zachowywał dokładnie w taki sam sposób, ale z drugiej strony to są osoby, które mają coś czego ja życzę wszystkim naszym słuchaczom – to się nazywa olbrzymi szacunek do samego siebie. Bo tego jest w mojej ocenie w ludziach, którzy pracują z innymi ludźmi, bardzo mało, i w momencie kiedy dochodzi do tej kwestii pieniędzy to ten szacunek gdzieś tam ucieka, czyli ta opcja – no dobra, to zarobię parę złotych, ale no trudno, on tego nie robi, ma to w dupie, to trudno, ja też będę miał to w dupie. Fajnie, że o tym mówisz na głos, to jest bardzo cenna lekcja i mam nadzieję, że ta gama osób, która pracuje w naszej branży, w tej branży szeroko pojętej fitness, wyciągnie z tego bardzo istotny wniosek. Nie zatrzymując Cię dalej, zadam Ci ostatnie pytanie, które zadaję wszystkim – jeżeli mógłbyś umieścić jedno hasło, jeden cytat, jedno zdanie na bilbordzie, który zobaczą wszyscy, dosłownie wszyscy, cały świat, to co na takim bilbordzie byś umieścił?
MD: To jest „ferrissowe” pytanie w ogóle, jeśli dobrze kojarzę, mogę się mylić.
M: Dokładnie, dokładnie.
MD: Wiesz co, ja kiedyś o tym myślałem czytając „Narzędzia tytanów”. To jest bardzo trudne, w takim sensie, że zależnie od tego do kogo adresujemy i w ogóle, można by to dzielić, jakoś sobie selekcjonować to bardziej biznes czy coś, ale ja mam takie wrażenie, że życie polega na tym, żeby stworzyć siebie, swoje otoczenie, swoją przestrzeń, w której funkcjonujesz, tak jak Ty chcesz, i dopiero wtedy możesz na różnych etapach, różnych sektorach swojego życia coś osiągać czy realizować, więc tak czy siak ciężko jest poszczególne elementy ludzkiego życia indywidualizować i dla każdego z nich dobierać, więc myślę, że wyjściowo jesteśmy po prostu istotą, która ma wpływ na swoje życie, na to gdzie będziemy, jak my będziemy przeżywać to życie. Więc myślę, że warto byłoby się odwołać do takiego czynnika ludzkiego po prostu, i ja myślę, że za dużo w Polsce, ale chyba nie tylko, jesteśmy uczeni tego, że musimy być „jacyś”. Że musimy na coś zasłużyć, że musimy właśnie być jacyś służalczy dla kogoś, bo tylko wtedy on nam da coś, tak jak trochę z tym czasem, że Ty poświęcasz dla kogoś swój czas a on ma to w dupie a Ty i tak będziesz robił, no bo trzeba zarobić. Ja bym powiedział albo „jesteś wystarczająco „x” aby dostać „xxx””, ewentualnie… nie, po prostu. Jesteś wystarczająco „x”, w rozumieniu „odpowiedni”, nie wiem, fajny, wartościowy, kochany, pewny siebie, do tego żeby realizować to, co zamierzasz zrealizować. Po prostu. Jesteś tym, kim powinieneś być, ale to bardziej w ujęciu takim, żeby jasno powiedzieć – jesteś wystarczająco „jakiś”, żebyś mógł/mogła mieć, robić to, to i tamto. Po prostu to rób.
M: Genialnie, genialnie. Zatem ja Ci bardzo dziękuję za Twój czas, za te półtorej godziny bardzo wartościowej, merytorycznej rozmowy. Mam nadzieję, do spotkania przy kawie jak czasy będą nieco lepsze i nieco bardziej sprzyjające.
MD: Czekam na to bardzo, i nie tylko przy kawie.
M: Tak, ja się tych odwiedzin w Warszawie strasznie boję, bo jak się wszyscy będą mi przyglądać to generalnie zejdę na zawał. I jeszcze raz dziękuję no i życzę Tobie miłego wieczoru, bo jest 21 w czwartek i do zobaczenia, usłyszenia, do kawy.
MD: Ja również dziękuję, wszystkiego dobrego, jesteśmy na łączach.